Witajcie moi drodzy!
Wydaje mi się, że ten dział jest najodpowiedniejszy dla tego tematu. Tak więc... Warszawska Prohibicja, może są wśród nas ludzie, którzy jeszcze pamiętają co to jest? To takie opowiadanie, czy też powieść, którą zacząłem pisać cztery lata temu, a pierwszy rozdział opublikowałem trzy lata temu. Ot co, z samego początku zakładałem, że pracy tej nie ukończę. Wczoraj jednak w nocy naszła mnie chęć napisania drugiego rozdziału!
W każdym razie... to takie jakby zabawna praca. Ten pierwszy rozdział nieco poprawiłem, by nadawał się do czytania, bo szczerze powiedziawszy nie byłem z niego zadowolony.
Tak więc, naczinajetsja!
W Ameryce, gdzieś tam na zachodzie, w każdym razie nie na wschodzie, znajdowała się wieś, nazywana przez niektórych Warszawą. Wieś owa nie była normalna, gdyż była szczególna. Problem alkoholizmu znano wszędzie, lecz skala zjawiska w stolicy Polski czyniło ją niezwykłą w skali całego globu.
Jak zwał tak zwał, jednakże wśród społeczności warszawskich żuli na szczególną uwagę zasługuje Freeze. Jest on profesjonalistą w swoim zawodzie. Potrafi rozpoznać wszystkie trunki bez wahania i bez omyłki. Nawet wypicie pięciu litrów spirytusu nie robi na nim żadnego wrażenia. Aby zarobić na kolejne dawki alkoholu, stosował mordobicie, oczywiście w sytuacjach względnie odpowiednich
W całym mieście była tylko jedna osoba, która mogła się z nim równać pod względem pijaństwa. Nazywał się on Woody. Jako jedyny potrafił stawić czoła Freeze'owi w tych codziennych zawodach alkoholowych, lecz Freeze nie był człowiekiem tępym i wiedział, jak można się wyzbyć przeciwnika. Parę dni wcześniej, nim rozpoczyna się ta historia, zaproponował Woody'emu konkurs, który z nich wypije więcej denaturatu. Pomimo tego, że spirytus nie robił na nich żadnego wrażenia, obaj nie pili tego „fioletowego przysmaku teściowej”. Freeze oczywiście oszukiwał w tym turnieju, a Woody pił jak głupi aż po litrze padł na ziemię i wylądował na oddziale antytoksycznym
W ten sposób Freeze prowadził szczęśliwy żywot skończonego pijaka. Co można nazwać fenomenem, żaden policjant, pies, a w szczególności żaden glina nie miał mu nic do zarzucenia. Gdy Freeze bił się, to tylko za przyzwoleniem przeciwnika i tylko w dozwolonych miejscach. Innym błędnym stwierdzeniem o tej postaci jest to, iż Freeze poprzez jedzenie zbyt dużych ilości lodów posiadł moc mrozu, wichury i śniegu.
Pewnego słonecznego dnia Freeze wcinając banana, szedł spokojnie ulicą, bodajże Górczewską, tą różową z monopolu, w każdym razie znajdował się tam oddział detoksu. Freeze wiedział, że leży się tam Woody i lada moment powinien wyjść. Nerwowo patrzył przed siebie i udawał, że się niczym nie różni, może tylko tym, że miał fryzurę wysoko postawioną i jakąś niebieską pelerynkę. Szedł tak i próbował wbić się w tłum
Wtedy wyszedł Woody. Freeze nie obejrzał się za siebie. Wiedział, co zrobić. Woody, widząc swojego najgorszego wroga, w ataku furii zaczął na niego biec wielkimi krokami celem zamordowania go na miejscu, lecz wtedy on rzucił za siebie skórkę od banana...
Ludzie z teczkami, kapeluszami, perukami i co tam jeszcze mieli, patrzyli na leżącego na ziemi Woody'ego, jakby widzieli go pierwszy raz. A przecież to właśnie nim matki straszyły swoje dzieci, które nie chciały jeść szpinaku.
Freeze dalej szedł chodnikiem, raz co raz potykając się o własną pelerynę. Ludzie jakoś nie gapili się na niego, bo już on był tu jednym z tych bardziej normalnych w mieście. Przykładowo Warszawa miała gliniarza naprawdę z dżungli, niejakiego Deepa, który śpi na swoim mieczu
Więc szedł sobie tak Freeze, aż w końcu doszedł do jakiegoś placu, wokół którego zebrało się mnóstwo ludzi. Zaciekawiony owym zjawiskiem, podszedł bliżej, lecz im mocniej się przepychał, tym bardziej go tratowali. W końcu utknął gdzieś w środku i zaczął słuchać przemawiającego
- Obywatele! Przyjechałem tutaj prosto ze Szwajcarii, dla niekumatych tam mieszka p0wned (a może to była Szwecja?). W każdym razie ja przyjechałem. Nadchodzi czas reform dla waszego pięknego miasta. Na ee - koleś przerzucił kartkę â jak Hitlera głos... cholera, to nie to - gościu przerzucił kolejną kartkę - na przykładzie mojego państwa spróbujemy tutaj wprowadzić całkowitą prohibicję!
źrenice Freeze'a rozszerzyły się. Legendarna prohibicja, zakaz picia alkoholu... to nie może być. Przypomniał sobie o swojej umiejętności wzniecania huraganów. Złapał ręką za koniec peleryny i przystawił ją sobie do nosa. Wydmuchawszy go głośno, rzucił tę płachtę materiału, wzniecając potężny huragan, który poodrzucał wszystkich ludzi zebranych na placu, dzięki czemu zobaczył co bylo na środku
Otóż był tam drewniany podeścik, a na nim jakiś gościu z czarnymi włosami, ubrany w najlepsze ciuchy firmy Menelli. Stał on i gadał do mikrofonu, siewca pogromu, jakby go nazwał Magik. Freeze zaczął podchodzić do podestu i gdy w końcu na niego wgramolił, zaczął iść w stronę tego człowieka. Patrzył hardo w jego oczy. W końcu Freeze złapał go i groźnym głosem powiedział
- Próbujesz tu wprowadzić prohibicję?
- Tak, mój drogi żulu- odpowiedział groźnie trzymany
- Nigdy ci się to nie uda. My, żule polskie, będziemy z dumą bronić swej tradycji. Będziemy walczyć do ostatniej kropli spirytusu, aż polegniemy wszyscy - oznajmił głośno Freeze, aby wszyscy go słyszeli - i jak się nazywasz, że śmiesz złamać odwieczne tradycje eeee... no wiesz kogo...
Ten, który chciał wprowadzić prohibicję, wyswobodził się szybkim ruchem i oznajmił
- Nazywam się Dennis. I nie masz żadnych szans w starciu ze mną i moimi sługami!
Po tych słowach Dennis zaczął się jakoś dziwnie kręcić i latać. Freeze patrzył na niego tępo i czekał aż do niego podleci. Gdy to się stało. Dennis wykopał Freeze'a za podest
- Moi drodzy! - Dennis zaczął ponownie drzeć się do mikrofonu- pamiętajcie! Nasza potęga - Dennis sięgnął po kolejną karteczkę - jest niewyczerpana. Oto była drobna jej próba! Każdy żul, który spróbuje się nam przeciwstawić, skończy w ten oto sposób
Freeze podniósł się z ziemi, plując zamarzniętą krwią. Z powrotem wgramolił się na podest i zrobił swoją lodową kulę, która zamroziła Dennisa
-A żebyś się jeszcze przeziębił- powiedział Freeze i zszedł z podestu
Jednak Dennis się szybko rozmroził i dysząc z żądzy krwi, zrobił samonaprowadzającą kulkę energetyczną, która walnęła nic nie spodziewającego się Freeze'a w plecy. Pan Lodu padł na ziemię i jakoś się nie ruszał
Gdy się ocknął, nadal leżał w tym samym miejscu, lecz słońce już zaczęło zachodzić. Podniósł się na równe nogi. Wokół niego już nie było nikogo. Nie sprawdzając kieszeni, stwierdził
- Ech, ten dziad obrobił mnie z kasy
Freeze ruszył spokojnie ulicą, pod słońcem przedzierającym się przez gęsto zebrane chmury nad Warszawą. Szedł tak, jego peleryna mu mocno powiewała. Gdy mu podleciała pod nos, stwierdził, że jakaś brudna jest. Postanowił pójść do pralni
Jednak gdy wszedł do tej potężnej twierdzy, stwierdził, że nie ma kasy. No o tym wiedział od czasu, gdy spotkał się z Dennisem, ale teraz sobie przypomniał, że zapomniał. Więc siadł gdzieś tam na pralce i czekał na okazję. Okazja ta przyszła już niedługo, jakiś typek z pancerzem i czerwoną peleryną do niego podszedł
- Yo man!- zaczął gościu- jestem Louis
- Yo mutherfucker!
- Mam taki problem. Otóż chce mi się bić. I weźmoże się będziemy bić?
- Nooooooooooooooooooooo- przeciągnął swoją kulturalną odpowiedźFreeze- ale jak wygram, to mi zapłacisz za upranie peleryny
- Może być. Zresztą i tak ja tu pracuję
Freeze zaczął odliczać od 4 do 1. Gdy był już przy 2, Louis użył odepchnięcia. Pan Lodu zaczaił sytuację, przywołał mieczyk i zaczął biec na przeciwnika, lecz ten złapał go w locie i zaczął nim kręcić. Gdy Freeze już rzygał, Louis rzucił go w bok. Freeze jednak odskoczył i spróbował uderzyć przeciwnika slashem. Udało się, wróg padł na ziemię, a Freeze wyciągnął mleko i zaczął pić. Gdy pracownik pralni podniósł się i zobaczył incydent zaprzeczający zasadom OPC, wkurzył się mocno i zaczął szarżować na pijącego. Pan Lodu jednak zamroził go za pomocą kulki i zrobił na nim huragan
Gdy przeciwnik Freeze'a podniósł się, był bardzo wkurzony. Złapał go i wrzucił do pralki. Freeze zaś nie myślał długo i zamroził wodę, przez co pralka się rozwaliła. Leżał w kałuży wody, gdy do pralni przyszedł jej właściciel. Zaczął rzucać w Freeze'a różnymi przedmiotami. Pan Lodu czym prędzej uciekł na zewnątrz. Szedł cały przemoczony, w pianie, wiatr wiał, ale on nie bał się przeziębienia.
Nagle usłyszał wrzask. Odwrócił się i ujrzał jak jakiś typ zostaje wyrzucony z pralni. Pan Lodu się nie wzruszył i dalej szedł przed siebie, ale ten typek do niego podbiegł. On też był uwalony w pianie. Zaczął śpiewać
- Mam tak samo jak ty...
Freeze wkurzył się, zamroził go i poszedł sobie dalej. Wiedział, ze ma uratować świat i wiedział, jak to zrobić
***
Ujęcie na wejście do biedronki. Wala się wielu żuli, w tle słychać jakąś muzykę, chyba jestem bobem Partofoniki, ale nie jestem pewien. Z biedronki wychodzi jakiś niebieski koleś ze słoikiem ogórków, które za chwile mu kradną. Gościu wkurza się mocno i idzie przed siebie
Freeze przeklinał głośno, idąc do szpitala. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, ażeby jego miejsce na nocną zmianę zajął księżyc. Ogólnie zapadł mrok i się Freeze'owi to nie spodobało
W końcu... tak, doszedł do szpitala. Twierdza nie do zdobycia. Bez łapówek odeślą z kwitkiem. Freeze zadarł głowę do góry, by móc podziwiać potęgę tegoż miejsca. W zachwycie powiedział
- O ja pierd****
Wchodzi. Dziwne, że tak go to dziwi, bo przecież był tu przez ostatni tydzień. Wszedł po schodach, które wydawały mu się nie kończyć. Ale jakoś tak lazł lazł nie wiedząc czy w ogóle dojdzie, ale tak jakby w to wierzył, bo po iluśtam godzinach doszedł na odpowiednie piętro, na którym zastał wielką kolejkę. Nie widząc innej możliwości, zaczął jeść placki. Nie prędko Freeze doszedł do okienka.
- Hmm... noooo bo ja mam takiego problema... czaisz gościu, no nie? Takiego gościa hmm... Woody'ego macie... taki pedzio wiecie, włosy na viagrę stawia... on gdzieś tutaj podobno jest... czaisz?
- EeEEeEEe... widzisz te drzwi?- pielęgniarka wskazała na drzwi.
- Noo- skłamał Freeze
- To przejdźprzez nie... i wywalaj stąd
- Dobra, narta, strzałeczka, do widzenia, do wię...
- Następny! - ryknęła w w końcu pielęgniarka czy jak jej było
Freeze pijanym krokiem odszedł do okienka i we wskazanym kierunku wszedł w ścianę. Jak się okazało, wykonano ją z papieru, dzięki czemu nasz bohater łatwo dotarł do celu
Woody leżał w łóżku, obandażowany na każdym skrawku ciała. Obok niego siedziała jakaś dziewczyna, prawdopodobnie jego siostra. Freeze podniósł rękę, chociaż sam nie wiedział po co, i powiedział
- Ja do tego pana mam sprawę...
Dziewczyna wstała z krzesła i pospiesznie przeszła przez drzwi, przez co Woody został sam na sam z Freezem. Pan Lodów siadł na miejscu poprzedniego gościa Zielonego Gościa.
- No więc tak - zaczął oficjalnie Freeze, po czym przygotował szybko rzewną mowę. - W dzisiejszych czasach, zdawałoby się, demokratycznej wolności, nadszedł czas na wielkie zło. Niewyobrażalne zło... w czasach, gdy zdawałoby się, że każdy obywatel jest wolny, zalegalizowano - na te słowo Freeze z przyzwyczajenia dodał w myślach "marihuanę", ale Woody'emu nie wypadało mówić - zalelelelegalizowano największe pogwałcenie wolności człowieka. Najbardziej podstawowym prawem człowieka, które teoretycznie chronione jest przez dziesiątki organizacji, zostało naruszone. Prawo do życia. Nie, nie zburzą naszej Warszawy, nie przejadą nas czołgami, by zrobić nas w dwóch wymiarach. Chcą patrzeć, jak cierpimy, chcą zadawać nam powolne cierpienie, śmierć, która będzie ciągnęła się aż do końca naszych dni - Freeze teraz zastanowił się nad logiką własnych słów. - Oni zamierzają... wprowadzić prohibicję...
Freeze odwrócił się tyłem do Woody'ego, nie mogąc znieść okropności tego stwierdzenia. Wtedy Zielony zaczął coś piszczeć przez swoje bandaże, które skutecznie tłumiły wszystkie jego słowa. Freeze przybliżył ucho do jego warg, by móc usłyszeć, co Woody chce mu przekazać
- Że co?- zapytał Freeze
- Tołfcik, kuffa- warknął Woody niewyraźnie
Freeze gwałtownie odwrócił się do tyłu, po czym błyskawicznie podniósł się z krzesła. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że usiadł na torcie przeznaczonym dla Woody'ego
- Em... no, life is brutal - westchnął Freeze - zwłaszcza, że ja dopiero co wyszedłem z pralni... tak więc, wspomożesz mnie w walce z najeźdźcą?
- Spiffdalaj!- odpowiedział Woody
Freeze, nie widząc innego wyjścia, wzruszył ramionami i poszedł. Woody nie chciał nawiązać współpracy, ale on musiał działać. Musiał zapobiec złu, sam, czy z kimś... wiedział, gdzie musi pójść: do monopolowego
Napiwszy się czterdziestu czterech piw zaczął nucić Do Boju, Zakon Marii Kalibru 44, co przez wszystkich uznane zostało za niemożliwe. Zachowawszy jedną flaszkę, ruszył przed siebie, by odnaleźć Dennisa. Oczywiście nie miało to żadnego sensu ze względu na wielkość Warszawy i to, iż nie wiedział, gdzie przechodzić miał ten siewca pogromu. Ostatecznie zadziałało jego niewiarygodne szczęście
Idąc uliczką zarezerwowanych dla najgorszych meneli, Freeze ujrzał trzy idące na niego postacie. Czym prędzej skręcił w bok, wspiął się na dziesiąte piętro bloku i zaczął się przyglądać Dennisowi i jego dwóm kompanom.
- Taaak... - westchnął złowieszczo Szwed, zacierając ręce. - Już zajęliśmy się tymi, co trzeba. Niedługo... będzie koniec... i wtedy przejmiemy władzę nad...
Freeze, nie mogąc tego słuchać, wypuścił półprzypadkiem butelkę z rąk. Chciał krzyknąć "NOOOOOOOOOOOOOOO", ale jakoś się powstrzymał. Patrząc na piękne refleksy na wspaniałej butelce wstrzymał oddech, aż szkło rozbiło się na ziemi tuż pod stopami Dennisa. Ten zaś zatrzymał się w pół kroku w bezruchu, aż po chwili ryknął "NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO"
Freeze musiał atakować. Nie myśląc długo, zeskoczył z bloku na Dennisa i tu dopiero zaczął myśleć, że skacze z dziesiątego piętra na ziemię. Rozważając nad ewentualnym rozwiązaniem, ujrzał przed sobą zabandażowanego Woody'ego
- Nie z teleportacją tu, chamie ze wsi- krzyknął Freeze spadając ze swym wrogiem na ziemię
Woody szybko pojął sytuację i przeteleportował się z powrotem do szpitalnego łóżka. Freeze zaś zamknął mocno oczy...
Jako że te dwie postacie zostały wyeliminowane na pewien czas, zajmijmy się czymś innym
Otóż na drugim końcu miasta miała miejsce następująca sytuacja. Na wielkich poduszkach, otaczany grupą dziewczyn i pijący koktajl z parasolką siedział Davis, znużonym wzrokiem patrząc na kolejkę ustawioną do zapisów na OPC. Jako że Davis był ikoną LF2, miał zapewnione pierwsze miejsce bez udziału w turnieju.
Do stoiska zapisu podszedł właśnie Rudolf
- No bo wiecie - zaczął dość nieśmiale - ja się chcę do tego zapisać...
Wandi obrzucił go znużonym spojrzeniem, po czym znów spojrzał na swoją listę zapisanych
-6. Dozwolone w walce postacie:
- Deep;
- John;
- Louis;
- Firen;
- Freeze;
- Dennis;
- Woody;
- Davis.- wyrecytował bezbłędnie
Stojący za Rudolfem Henry zrobił wielkie oczy
- To co, ja też nie mogę zagrać?- spytał
- Nie ku*** - Wandi się wkurzył. - nie możesz i nie zadawaj głupich pytań
- A ten o - Rudolf wskazał ręką na Davisa - to pewnie tego swojego tłustego tyłka z poduch nie jest w stanie unieść, a i tak ma zapewnione pierwsze miejsce. Dlaczego?
- Bo jam jest ikoną LF2 - odpowiedział Davis, podnosząc rękę po pomarańczę
- Żal - westchnęli Rudolf z Henrym, po czym odeszli
W ich głowach pojawił się plan zemsty. Jako że Rudolf był starym kumplem Henry'ego z wojska, postanowili działać razem. Łucznik wystawił z krzaków rękę z najnowszym wydaniem Party, życia gwiazd, z wywiadem z Krzysztofem Ibiszem i nekrologiem innego gwiazdora. Próżny Davis, widząc to, podniósł się i podszedł do krzaków po pismo. Wtedy Rudolf zaatakował go swoim shurikenem, zamieniając się w ikonę LF2, po czym Henry przebrał się w niebieskie ciuchy pokonanego
Jako dwa Davisy ponownie podeszli do Wandiego
-My jesteśmy Davisy dwa
Cha, cha, cha!
Zapisz nas
Na czas!
Wandi raz jeszcze podniósł swój wzrok znad kartki, jego nozdrza drżały, tak samo jak ręce. Po chwili uderzył pięścią w stół i spokojnym głosem oznajmił
- Jako że Rudolf postacią zakazaną jest, zamiana Rudolfa w Davisa zabronioną uznać można, tak więc wynoś się stąd
- A ja? - zapytał Davis, w rzeczywistości Henry
- Ty jesteś ikoną LF2, zatem masz zapewnione pierwsze miejsce
Zatem Davis, w rzeczywistości Henry, zasiadł na miękkich poduchach i zaczął popijać koktajl. Rudolf obrzucił go morderczym spojrzeniem...
Przenieśmy się z powrotem do sytuacji, w której znaleźli się Woody z Freezem. We dwóch leżeli obok siebie, zabandażowani po czubki głów, wyklinając się co chwilę. Po wielu godzinach myślenia Freeze stwierdził
- Tyłek mnie swędzi... aj, muszę działać, jak nie ja, to ktoś inny... Firena zawezwać muszę...
Z tymi słowami przez drzwi wpadł rzeczony Firen, trzymając w rękach skrzynkę piwa
- A dzięki - westchnął Freeze, patrząc na skrzynkę. - Wiesz, kto to Dennis?
- Całe miasto o nim trąbi- Firen wzruszył ramionami- nie chcą go, ale nikt nie jest mu się w stanie przeciwstawić...
- Tak więc słuchaj... ja podjąłem próbę powstrzymania go... ale coś mnie powstrzymało... zatem musisz biec po Deepa, w sprawie okropnego pogwałcenia prawa polskiego. Idźjuż - Freeze machnął ręką, otwierając gipsem jedną z butelek
Firen wybiegł z sali szpitalnej. Pomyślał „jak jego tak załatwili, to co będzie ze mną?”, lecz posłusznie skierował swe kroki w kierunku komisariatu
Wtem, niespodziewanie, drogę zaszło mu dwóch czarnych typów, jeden wyższy, drugi, jak łatwo stwierdzić, niższy. Z pobliskiego bloku wyszedł John i zapuścił bit, po czym wszyscy usłyszeli utwór
-997 ten numer to kłopoty
Gdy pojawia się incydent, rodzi się konfident
Hemp Gru w postaci Wilku i Bilona, a w rzeczywistości Bata i Juliana, zatrzymało się w pół słowa, jakby zastanawiając się nad tekstem
- Hmm...- westchnął Firen- ale jeśli teraz nie zadziałam, to wprowadzą prohibicję! Muszę działać, chociażby z policją!
Hemp Gru pokiwało się, po czym zeszło Firenowi z drogi, a John schował swój sprzęt
- Tak, dziękuję...
Pan Ogników już miał iść, gdy Julian podstawił mu nogę. Podniósłszy się z ziemi, Firen niewzruszony ruszył dalej
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
Dobra, ziomki i ziomeczki. Wreszcie napisałem drugi rozdział, po trzyletniej przerwie. No, od czasu, gdy opowiadanie zacząłem, minęły już cztery lata, ale to szczegół.
Proszę, oto Warszawska Prohibicja. Mam nadzieję, że będzie się podobać bardziej niż część pierwsza. Miałęm nadzieję napisać ją nieco dłużsżą, ale po co wydłużać na siłę?
Deep siedział w swoim komisariacie. Pisał coś na komputerze, równocześnie paląc cygaro. Był wściekły, ręce mu drżały, wiedział, że już długo nie wytrzyma. W końcu zerwał się z krzesła, szybkim krokiem podszedł do okna i ryknął
-Moglibyście w końcu zamknąć mordy?!
Hemp Gru w postaci Juliana i Bata na chwilę przestało rapować o wychowaniu w nienawiści do policji. Gdy zobaczyli, iż Deep nie zamierza podjąć żadnych dalszych działań, wrócili do swojego wielkiego procesu twórczego.
- Facken shyt - westchnął ciężko komisarz, zamykając okno. - Ile razy ja powtarzałem, żeby kupić dźwiękoszczelne... a tak to nie ma nawet jak uwalić tych gnojków...
Miał już wracać do pracy, gdy nagle ktoś z hukiem otworzył drzwi, uderzając biednego Deepa w plecy i rzucając go na podłogę. Policjant znów miał wątpliwą przyjemność słuchania utworów o samym sobie
- Halo, policja?! -zaczął drzeć się Firen. - O matko, to policja też leży na podłodze?! Co za czasy nastały!
- Czego dusza potrzebuje? - zapytał możliwie najspokojniej Deep, wstając na równe nogi.
- Panie władzo, Szwedzi zamierzają wprowadzić w Polsce prohibicję! Musimy działać!
Komisarz westchnął ciężko, zasiadając za swoim biurkiem. Palcem wskazał na stos kartek stojących przy komputerze.
- Zgadnij co to jest
- Nie mam pojęcia...
- No to zobacz.
Firen wziął kilka kartek z wierzchu i zaczął czytać
- Prohibicja... pogwałcenie prawa... Al Capone... Szwedzi... komunistyczna żydomasoneria... wolność człowieka... Kurczę, oni wszyscy chyba piszą tylko o jednym.
- Zgadza się, całe miasto mówi tylko o jednym. Prohibicję popiera jedynie związek feministek i koło gospodyń miejskich... Wszyscy są przeciwni!
- No a co na to prezydent Warszawy?
- Wyjechała! Jak teraz jest potrzebna, to sobie leży gdzieś na Mazurach. Koko koko, nie jest spoko, ot co... Wiesz co? Mi to wygląda na pewien spisek... Bo jaki jest głos ludu, każdy wie, a mimo to ustawę prohibicyjną przez sejm przepchnąć się im uda. Maczają w tym palce bardzo mroczne siły...
- Deep, nie możemy zwlekać! Musimy działać! Nawet przeciwko prawu! Pomyśl tylko, czym ja skorumpuję chirurga, jak nie będę mu mógł dać koniaku? Piór ma już dosyć!
- Cicho siedź, mój brat jest chirurgiem - warknął Deep, a po chwili zastanowienia dodał. - Mój drugi brat zaś prowadzi sklep papierniczy... a trzeci monopolowy.... Coś w tym chyba jest, tak ci powiem... Dobra, nie ma czasu do stracenia. Musimy iść!
Deep otworzył drzwi swojego komisariatu, zamknął je, gdy tylko Firen wyszedł za nim. Wnet otoczyła ich banda nastolatek
- Pan Depp? Johny Depp?! Czy mógłby pan dać nam swój autograf? - pytały podekscytowane, wyciągając różowe notesiki
- Ja... nie jestem... żadnym... Deppem... do jasnej cholery! - wrzasnął Deep. - Ile razy mam to powtarzać?
Dziewczynki spojrzały po sobie zawiedzione. Wzruszyły ramionami i poszły w swoją stronę
- To ch*j ci w dupę, stary zgredzie - warknęła jedna z nich
- Deep... Depp... czy naprawdę nie ma w tym różnicy? - zapytał komisarz
- Joł, stary człowieku, znam ten ból - powiedział John. Właśnie Deep zdziwił się nieco, że nie słyszał od kilku minut rapu Hemp Gru
- John Deep... kurna, to my we dwóch mamy robić za jednego aktorzynę? W każdym razie, ludzie, musimy zapomnieć na ten czas o dawnych animozjach, teraz mamy do czynienia z prawdziwym niebezpieczeństwem! Połączmy siły! Razem możemy tego dokonać!
- Nienawiść do policji, tak zostałem wychowany
Kto z nimi trzyma, na zawsze jest przegrany - zarapował nieprzejednany Julian.
Deep westchnął ciężko. Cóż, będą musieli poradzić sobie sami...
Kilka godzin później w całej Warszawie zapadła ciemność, nie tylko w związku z wprowadzeniem prohibicji, lecz po prostu słońce zaszło za chmurami, gdzieś daleko, daleko... Na drugim końcu miasta, jak już zostało powiedziane, prowadzono zapisy do OPC. Wraz z zapadnięciem ciemności zapisy zakończone, zaś Henry alias Davis dostał w jajca złotym pucharem
- Nagroda główna - powiedział rozradowany Wandi, idąc do domu.
Wkrótce też rozeszło się całe towarzystwo, został tylko Henry ze swoimi myślami... No, był tam może jeszcze pewien człowiek ukryty w krzakach, nie tylko z powodu zjedzenia uprzednio babcinej fasolki.
- Jak mogłeś tak wykiwać swego kumpla? - westchnął ciężko Rudolf
- Stary, nie tyle wykiwać... ten puchar wygraliśmy obaj! Po prostu mi się bardziej poszczęściło niż tobie, cała sprawa.
- Ech, no tak... w sumie nasze marzenie się spełniło... tyle lat żyliśmy w ukryciu, a teraz wreszcie wygraliśmy najbardziej prestiżowy polski turniej. Spójrz, tyle się dziś mówi o tolerancji... tolerancja względem pedałów, względem Czarnuchów, względem Rumunów i tak dalej... a czemu nie ma tolerancji względem nas? Co z tym państwem nowoczesnym? Może powinniśmy wyjechać do Niemiec, tam nas lubią, ale nasz kraj to Polska...
- Cóż, może ktoś kiedyś się nad tym zastanowi... a słyszałeś może, że prohibicję w Warszawie wprowadzają?
- Ech, człowieku, o tym w całym kraju trąbią, musiałbym być z Niemiec żeby o tym nie słyszeć. No ale szczerze powiedziawszy mnie to nie boli, od czasu imprezy u Bata nie piję
- Nie pijesz... od czasu do czasu - skrzywił się Henry. - Zawsze tak gadasz. Trzeba będzie coś z tym zrobić, nie może być inaczej.
- Trzeba, trzeba... musimy pokazać, że w obliczu tragedii naród jest zjednoczony!
Tymczasem Davis był smutny, jak by na to nie patrzeć. Zaczął śpiewać pieśń zemsty, znaną z III części wielkiego dzieła Adama Mickiewicza jakimi są "Dziady":
Zemsta! Zemsta! Zemsta na wroga!
Z Bogiem, i choćby mimo Boga.
Jako że był gruby, dla pocieszenia postanowił zjeść sobie potrójną porcję lodów czekoladowych. Gdy już nieco ostudził swój smutek, przeszedł do działania. Musiał najpierw opanować jakieś sztuki walki, tak naprawdę na niczym się nie znał, był sobie tylko ikoną LF2 i nic więcej nie robił. Mając dużo szmalu zapisał się na kurs przyspieszony, miał to szczęście, że właśnie się zaczynał
Stanął więc w szeregu z innymi przyszłymi wojownikami. Wielki mistrz coś mówił, lecz Davis go nie słuchał, tak po prawdzie to przysnął. Na szczęście gdy zaszła taka potrzeba ktoś szturchnął go w żebra. Właśnie przechodzili do ćwiczeń.
Zdziwiło go to, gdy wszyscy zasiedli do komputerów. Nie tak wyobrażał sobie szkolenie w sztukach walki, no ale cóż, skoro tak mu każą, tak robić powinien. Włączono odpowiedni program.
Little Fighter 2
Skądś on już to znał...
Meanwhile in szpital...
- Ja pier*olę, to było ostatnie piwo - przeklął głośno Freeze, bekając nie mniej głośno.
- A ty wiesz, że piwo może być co najwyżej pięcioprocentowe? - Woody wykazał się znajomością tematu. - Jeśli ma więcej niż pięć procent, to to nie jest piwo tylko produkt piwopodobny
Freeze spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem
- Pier*olisz - skwitował krótko. - Pięć procent to ma mleko.
- Taka jest prawda, mój drogi... ale w Polsce jest inny rozkład procentowy tego wszystkiego... Tak sobie patrzę - Woody uśmiechnął się lekko. - Tak patrzę na te kroplówki... i aż do którejś bym spirytus podłączył. Albo przynajmniej wódkę...
- Ty to zawsze masz głupie pomysły. I co, będzie ci to tak po kropli ściekać? Się pije z gwinta, a nie się bawi jak jakiś... gentleman...
- Cicho... tę prohibicję wprowadzą i już niczego nie będziesz pić.
- Wprowadzą, bo nie chciałeś walczyć razem ze mną!
- A czym miałem walczyć?! Gipsem?!
- Chociażby...
Na chwilę obaj zamilkli. Wkrótce jednak odezwał się Freeze.
- Ta bezczynność mnie dobija
Nagle ni z tego ni z owego na salę wszedł John. Wprawnymi ruchami ręki uzdrowił obu alkoholików, po czym tak szybko jak się pojawił, zniknął
- Co to było? - zdziwił się Woody
- Ach, o to chodzi! Musimy działać! Możemy walczyć! Do boju, Zakon Marii!
Mroczny Dennis szedł mroczną uliczką z dwójką swoich mrocznych sług. Ogólnie było mrocznie i strasznie, jakby nie patrzył. Żaden z nich nie spodziewał się niebezpieczeństwa, gdy nagle zza rogu wyskoczyło dwóch ludzi.
- Czas umrzeć! - ryknął wściekle Freeze.
- Cha, cha, cha! - zaśmiał się Dennis. - Ciekawe, jak poradzicie sobie z moimi wojownikami. Przedstawiam wam, oto Janusz Palikot i Donald Tusk.
Wtedy dopiero Woody i Freeze mogli rozpoznać, kto wspiera mroczne zapędy Szweda. Nie spodziewali się, by ten liberalny Janusz mógłby popierać coś takiego, ani tym bardziej Donald, który czerpał niebagatelne zyski z akcyzy. W każdym razie, pod jakim kątem nasi bohaterowie nie patrzyli, walka nie wydawała się im zbyt trudna.
- Ja biorę Donka, ty Palikota - powiedział cicho Freeze. - Wtedy zabierzemy się za tego... Pennisa...
Woody tylko kiwnął głową i rzucił się, drżący z gniewu, na swego przeciwnika. Nie spodziewał się nawet, że będzie się bronił, a jednak, Janusz bez chwili wahania wyciągnął zza pazuchy wibrator. Pan Zielony zdziwił się nieco, postanowił uważać na ciosy od tyłu, lecz tu jego wróg po raz drugi okazał się od niego sprytniejszy: Janusz zaczął z tejże broni... strzelać.
Freeze tymczasem wyczarował miecz i zaatakował Donalda. Ten jednak stał w miejscu i powiedział niewzruszony
- VAT
- Oż ty, psi synu! - wrzasnął wściekle Władca Lodu, czując jak znika jego portfel. - Za co ja będę teraz pił? Zapłacisz mi za to!
- Widzisz, nie masz pieniędzy, to nie będziesz pił. Dziura budżetowa i alkoholizm, dwa problemy rozwiązane za jednym zamachem.
- Żebym ja twoich tętnic nie rozwiązał!
- VAT - powiedział po raz drugi Donald, przez co zniknęła peleryna Freeze'a
- O matko, co ty...
- VAT - na to słowo zdematerializował się miecz
Freeze już wiedział, że został pokonany. Okryty hańbą począł uciekać, lecz zanim skrył się w bezpiecznym miejscu został tylko w samych gaciach. Wkrótce też dołączył do niego Woody.
- Nic nie pytam, tobie też to radzę - westchnął ciężko Władca Lodu. - Narzekać na swojego premiera to przypadłość typowo polska... no ale bez przesady, mój drogi...
Deep szedł z Firenem dziarskim krokiem, nie mieli czasu na gadanie. Nadeszła pora działania. W końcu dotarli do celu, policjant czym prędzej otworzył jakieś ciemne drzwi, po czym wepchnął siebie i Firena do środka i zamknął je z powrotem
- Spójrz ziomek â rzekł komisarz â to jest nasze jedyne źródło zbawienia
Wszystko pogrążało się w ciemności, lecz gdy zapalił w końcu światło, Władca Ognia mógł zobaczyć to, co miało go uratować przed śmiercią
Przed nimi rozpościerał się piękny widok: wielka aparatura bimbrownicza, w samym sercu Warszawy. Tego nie spodziewałby się nikt, a w szczególności ten głupi Dennis.
- Dobra, stary â westchnął ciężko Deep. - Nie jest lekko. Tutaj mam mój bimber, świat dla nas nie ma już nic do zaoferowania. Schlejmy się i o wszystkim zapomnijmy. Schlejmy się na śmierć! Abyśmy nie musieli oglądać naszego powolnego, bolesnego końca...
No i zaczęli chlać, ten wielki bunkier zdawał się nie istnieć dla Szweda i jego mrocznych sług. Chlali, chlali, zaczynało się robić coraz weselej. Chlali wiele dni, myśleli, że oto nie nadeszło piekło, a raj prawdziwy. No, chlali do czasu, aż przez ich pijackie wrzaski nie odkrył ich Dennis...
- Kur** - zaklął głośno Deep, wychodząc z bimbrowni i słysząc, jak ci barbarzyńcy niszczą jego alkohol. - Trzeba będzie tym się zająć...
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
Lepszy. Podobał mi się pomysł z Donaldem Tuskiem. ; p
Pomimo chaotyczności czyta się płynnie.
Myślisz wcześniej nad fabułą czy po prostu siadasz i piszesz co akurat przyjdzie ci do głowy?
Przejdź do forum:
Cookie Control - Little Fighter Polish Center wykorzystuje cookies do przechowywania informacji na twoim komputerze.
Kliknij przycisk Akceptuj Cookies, aby zaakceptować Cookies.