Little Fighter Polish Center - Forum dyskusyjne: Nowe opowiadanie Adisia :D
Facebook
Youtube
 Zobacz temat
Little Fighter Polish Center » Artykuły » Opowiadania
 Drukuj temat
Nowe opowiadanie Adisia :D
Ananasik
Adi ma bana więc poprosił mnie o wrzucanie ;p


Rozdział 1

Promienie Słońca powoli niszczyły cień mroku. Głosne były tupoty koni. Ludzie stali przed domami, aby pożegnać rycerzy. Z łzami, z różami które rzucali na ulicę. Rycerze, choć wyglądali na twardych, to w środku pękało im serce. Dla niektórych był to ostatni kontakt z rodziną. Nieliczni przeżyją i wrócą do swoich rodzin. Żal i smutek tych ludzi złamał by niejednego... Niektórzy śpiewali, aby rycerzom nie brakło odwagi.
-Krok po kroku, serce przy sercu, lewa, prawa, lewa. Wszyscy giniemy jak zabawkowe żołnierzyki. Kawałek po kawałku, rozdzierani, nigdy nie wygrywamy. Ale walka toczy się dla zabawkowych żołnierzyków - tak brzmiała ta piosenka.
Na czele kilku tysięcznej armii stał Louis. Chciał, aby każdy z nich przeżył. Żeby każdy z nich wrócił do swojej rodziny. Oddał by nawet swoje życie, lecz jak każdy wie wojna to straszliwa bestia. Wielka brama otworzyła się przed nimi. Nie jeden chciał by powrócić, ale było już za późno. Honor i odwaga były ich najważniejszą bronią. Louisa bronią była nie broń biała, lecz gniew.
Brama się zamknęła. Ostatni rycerz opuścił zamek. Opuścili już tereny zamku Ethernit. Era ciemności powoli się zaczynała. Dowodem na początek tejże ery, był atak na Fangule. W Fangurze odbywały się spotkania i królów, i książąt. Był to jeden z najważniejszych zamków. Przegrali po 6 miesiącach walki. Armia ciemności ruszyła teraz na Chram. Louis miał nadzieję, że nie przegrają. Przez całą drogę myślał o tych, którzy mu zaufali. Tym, którzy chcą walczyć w służnej sprawie. Na tych, którym zależało...
Louis nigdy nie stronił od walki. Samozwańczy był z niego mistrz halabardy. Łamał reguły i gwiżdżał na ograniczenia jak był młody. Niech dotyczą innych, ale nie jego. W pewnym momencie wszyscy i tak zdadzą sobie sprawę z tego, że nie ma sensu go powstrzymywać. Tydzień trwała ich podróż. Widzieli jak Chram był niszczony. Jeden z armii Louisa dmuchnął z całej siły w róg.
-Słuchajcie mnie! Przyszliśmy tu, żeby zniszczyć armię przeciwnika! Nie jeden z was zginie, lecz ja spróbuje zrobić tak, żebyście te życie zachowali! Atak!
Walka się zaczęła. Łucznicy przeciwnika ostrzeliwali armię Louisa, lecz to ich nie powstrzymywało. Armia przeciwnika była niszczona. Szansę na obronę Chramu zwiększyły się. Króla tego zamku nie obchodziło czy zginie, czy nie. Z każdą chwilą było mniej Justinów, ale tylko przez chwilę... posiłki wroga dotarły. Na ich czele stał Firen. Zdradził ludzkość, żeby zachować życie. Armia Louisa przegrupowała się i zaatakowała. Firen zszedł z feniksa. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła. Armia Louisa jak i Firena była coraz to mniejsza.
Justiny ostrzeliwali dodatkowo rycerzy. Louis podjechał do Firena, by się z nim zmierzyć jeden na jeden. Walka dobrze się nie zaczęła, a Louis już przegrywał. Z tyłu uderzył go Justin mieczem. Louis był bliski śmierci, ale ktoś w ostatniej chwili go chwycił i wziął na konia. Uciekli stamtąd. Reszta walczyła. Choć dumnie i z odwagą, to przegrali. Justiny przejęły kolejny zamek. Niewiele im brakowało, aby wygrać, lecz los chciał, żeby przegrali. Chram upadł. Armia wroga ruszyła pomóc swoim w oblężeniu innego zamku. Kres był coraz bliżej.
Osoba, która uratowała Louisa pojechała do Lashnu. Był to las, gdzie żyły starodawne enty. Mieszkał tam druid o imieniu John, który wraz ze swoim pomocnikiem Rodgerem pomagali ludziom. Po kilku dniach się ocknął.
-Skąd ja się tu wziąłem? - pomyślał
Addal, bo tak nazywał się jego wybawca, podszedł do Louisa. Zauważył otwarte oczy.
-No, widzę, że już się obudziłeś. Długo byłeś nieprzytomny. Bałem się, że umarłeś.
-Gdzie jestem? Gdzie my jesteśmy?
-Jesteśmy w Lashnu, u druida Johna. To on cię uzdrowił.
-Gdzie on jest? Chciałbym mu podziękować - po tych słowach zakaszlał.
-Poszedł zbierać rośliny ze swoim pomocnikiem.
-Muszę go poszukać i mu podziękować.
Louis wstał, lecz po chwili upadł.
-Nie jest to teraz takie możliwe. Musisz odpocząć.
-Addal, wyświadcz mi kolejną przysługę. Przyprowadź mi Johna.
-Skoro taka jest twoja wola.
Addal wyszedł, by poszukać Johna. Był on niedaleko domu. On zbierał rośliny a jego pomocnik gadał z entem. Podszedł do Johna.
-Johnie, Louis chce cię widzieć.
-Tak, a czego chce?
-Chce ci podziękować za uratowanie życia.
John chwycił Addala i poszedł z nim za drzewa, aby Rodger tego nie słyszał.
-Słuchaj, bo nie będę powtarzać: życie Louisa jest zagrożone, więc proszę żebyś udał się do nomadów powietrza. Mają roślinę, która być może uratuje twojego przyjaciela. Musisz się śpieszyć, czasu jest coraz mniej!
-Dobrze, wyruszę jak najszybciej. A ty pójdź do Louisa i udawaj, że wszystko jest dobrze.
John przytaknął. Obaj poszli do domu. Addal wziął swój miecz. Louis to zauważył.
-Gdzie idziesz?
Addal nie odpowiedział i wyszedł, aby usiąść na konia. Po chwili odjechał.
-Oby nic mu się nie stało - pomyślał John.
Rozdział 2
Komnata księcia, królestwo ognia
Książe nałożył na siebie lekką złotą zbroję. Włożył do swoich dwóch pochw średniej długości miecze. Z tyłu jego hełmu był kucyk. Z przodu hełm idealnie maskował blizne księcia. Do jego komnaty przyszedł jego stary z siwymi włosami stryj.
-No, książe Zaco, gdzie się wybierasz tak ubrany?
-Słyszałeś ojca. Mam się stąd wynosić. Będę mógł wrócić tylko wtedy, kiedy zabije Louisa.
-Wiesz jaki jest twój ojciec. Nie musisz się go słuchać, żeby mu się przypodobać. Bądź sobą.
Zaco zdjąwszy swój hełm rzucił nim o ścianę, z wściekłości.
-Ty nic nie rozumiesz! Lepiej stąd pójdę i zacznę go szukać.
-Idę z tobą.
-Ale stryju, ty jesteś generałem przecież. Nie możesz ze mną iść.
-Generał czy nie, i tak idę.
Zaco był z jednej strony wściekły, ale z drugiej strony był ucieszony, że nie musi iść samemu. Louis nie mógł by być niedaleko, ale na pewno nie w królestwie ognia. Chociaż wyglądało to na łatwe zadanie, to są małe szansę, że go odnajdzie. Jego stryj Elendron zawsze miał świetne poczucie humoru. Nie raz opowiadał żarty lub śmieszne historie. Dlatego jako dzieciak Zaco lubił z nim chodzić na wycieczki. Ale teraz tak nie było. Był smutny, nie wiedząc dlaczego. Może to przez Firena? Albo przez to że Zacho chce zabić Louisa? Żeby przepędzić smutek lubiał coś zjeść albo wypić herbatę z żeń-szenia. Niebo nocą w tamtych rejonach było przepiękne. Doszli do portu. Był tam człowiek, który szykował się już do domu.
-Chcemy wypożyczyć łódź - powiedział stryj.
-Nonono, a kogo my tu mamy? Generała i byłego księcia. Nie ma mowy.
Zaco zacisnął pięści z wściekłości. Chwycił rybaka za koszulę i wrzucił go do wody. Na początku, do łodzi wszedł stryj. Potem Zaco. Elendron otworzył swój wór z rzeczami. Było tam: porcelanowa filiżanka, czajnik, ciasto i woda, oraz żeń-szeń.
-Zaco, mógł byś rozpalić ogień? Chcę się napić herbaty.
-Zgłupiałeś? To jest drewniana łódź. Nie pamiętasz?!
Oburzony stryj poszedł spać. Zaco nie umiał zasnąć tej nocy. Myślał o Firenie i Louisie. Był już ranek. Elendron twardo spał, a Zaco wyszedł z łodzi, aby dotknąć łagodnego w dotyku piasku.
-Nareszcie - powiedział
Nałożył niebieską maskę przypominającą smoka, i poszedł do najbliższego miasta bądź wioski, żeby znaleźć więcej jedzenia. Jak już trafił, to poszedł ukryć się w ciemnym zaułku czekając na kogokolwiek. Opłaciło mu się to. Zauważył bowiem mężczyznę, który niósł zakupy. Chwycił za miecze. Podszedł cichym krokiem do mężczyzny. Nie był bowiem zauważony przez niego. Szybko oddał zakupy, oraz pieniądze. Było to dziecinnie łatwe. Zaco miał smykałkę do takich rzeczy. Nie raz kradł z ogrodu kwiaty dla swej matki. Choć był widziany jak kradł, to nikt nie zwracał mu uwagi. Czyżby przez to że był niegdyś przystojnym księciem? Blizna go zmieniła.
Wyszedł z miasta, i poszedł dalej. Poszedł na średniej wielkości górę. Na dole był kolejny mężczyzna. Smażył mięso na patelni. Zaco chwycił za miecze, aby chwilę po tym go zaatakować. W ostatniej chwili zauważył jak mężczyzna ten oddaje to mięso dla swojej ciężarnej kobiety. Zaco schował miecze. Wracał już do stryja. Na szczęście on nadal spał. Usiadł pod starym dębowym drzewem. Cisza go opanowała. Mógł spokojnie odpocząć. Elendron w tym czasie się obudził. Zauważył byłego księcia pod drzewem. Podszedł do niego.
-Obudź się, obudź się...
-Nie śpię stryju!
Stryj zauważył worek, który Zaco miał na plecach.
-Co masz w tym worku?
-Zakupy.
-A skąd miałeś pieniądze?
-A czy to ważne? Przynajmniej mamy jedzenie. Spójrz, kupiłem ci najlepiej ozdobiony czajnik w mieście.
-Herbata smakuje tak samo, jak z normalnego czajnika. Wiesz, że kradzież jest zła. Dlaczego więc się jej dopuściłeś?
-Nie ważne... Daj mi spać, nie zmrużyłem tej nocy oka.
Elendron wziął worek i poszedł do miasta. Zauważył bezdomnego, któremu wręczył te oto rzeczy. Poszedł do najbliższego sklepu.
-Poproszę zestaw do gry w szajko.
-Będzie to 3.50
-Proszę.
-Dziękuję. Zapomniałbym, mam ci coś do przekazania, generale.
-Co takiego?
-Spotkanie Białego Lotosu odbędzie się za dwa dni.
-Przyjdę na to spotkanie.
Oskar 2014 - Najlepsze Opowiadanie
 
Shade
Fajne :P

Adi [*] pamiętamy
 
http://supremesquad.forumpolish.com
Shade
Rozdział 3
Addal przejeżdżał przez unikany przez każdego las. Znikąd zaatakowały go Justiny. Addal zręcznymi ciosami odbierał im życie. Nie zauważył gałęzi znajdującej się niedaleko niego. Gałąź ta zrobiła mała ranę na jego policzku. Addal zauwawszy koniec lasu, przyśpieszył. Znikąd grad strzał wyleciał z lasu zabijając Justinów. Addal był zdziwiony.
-Szybko, chodź tutaj. Nadchodzą!
Addal zauważył człowieka w krzakach. Podjechał do niego i się schowali. Dwóch łuczników szybkim krokiem zabrało konia na dół. Justiny nie widząc nikogo odeszli. Wszyscy stali.
-Ale miałeś szczęście. Jeszcze trochę i był byś trupem! Jestem Henry Kinx.
-Addal Neville. Dlaczego mi pomogłeś?
-Byłeś w opałach, a my walczymy również z tymi potworami.
-Dzięki za pomoc, ale muszę już ruszać. Mam ważną misję.
-Teraz? O tej godzinie?! Nigdzie cię nie puszczę. Chodź na dół.
Addal nie protestował. Obaj zeszli na dół. Było tam mnóstwo namiotów i kilka ognisk. Przy każdym z ognisk było kilku ludzi. Jedli mięso, pijąc browara. Niektórzy opowiadali również historie, oraz żarty. Henry zaprowadził Addala do jednego z namiotów.
-Możesz się tu przespać, a jutro wyruszysz.
Addal wszedł, położył się i szybko zasnął. Rano. Addal podszedł do Henrego, który grał na flecie.
-Przepięknie grasz, Henry.
-Dziękuję. Coś chciałeś?
-Chciałbym się zapytać gdzie znajdę swojego konia.
-Jest u Grahama. On się opiekuje koniami.
Addal oddalił się, aby poszukać Grahama. Jego poszukiwania nie trwały zbyt długo. Znalazł go po niecałej minucie.
-Graham! Oddaj mi mego konia! - ryknął z niedalekiej odległości.
-Najpierw tu podejdź, żebym mógł ci go wydać.
Addal szybkim krokiem do niego podszedł.
-Teraz mi go oddasz? - zapytał zirytowany.
-Tylko jest jeden problem. A dokładniej: zjedliśmy go. Był niesamowicie dobry, co nie, Deep?
Deep odwrócił się do nich z uśmieszkiem na twarzy.
-Ta, był niesamowity. Gdzie go znalazłeś?
-Wy durnie! Co wyście zrobili! Wy...
-Uspokój się - przerwał mu Graham. - Już po niego idę.
Elendron doszedł tymczasem do łodzi. Zaco smacznie spał chrapiąc. Jako że nie chciał b udzić Zaca, sam rozpalił ogień, żeby uparzyć swoją ulubioną herbatę. Ale cisnął spokojnym niebieskim ogniem, nie agresywnym czerwonym ogniem. Niebieski ogień jest rzadko spotykany, gdyż nieliczni z narodu ognia umieją znaleźć wewnętrzy spokój w duchu. Doskonałym dowodem używania tego ognia byli: jego siostra i jego stryj. Z zaparzonej herbaty uciekała powoli w górę para wodna. Dzięki tej parze odnalazł spokój. Gdyby ten spokój znalazł Firen... Cóż, może nie dla niego jest spokój? Zaco miał niespokojny sen. Śnił o powstaniu swej blizny na swym prawym łagodnym policzku. Ale to nie czas, ani miejsce, żebym teraz to opowiedział.
Addal doszedł do miejsa zamieszkiwania nomadów powietrza. Wszystko się paliło, domy, świątynie, itede. Usłyszał lekkie kroki. Odwrócił się więc w stronę tych kroków. Zauważył rannego, potykającego się o kamienie staruszka, który podtrzymywał się kijem. A za nim potrzebną mu roślinę. Staruszek upadł do ziemie. Addal szybko do niego podszedł, pytając się, co się stało.
-Wielka bitwa... Żołnierze ognia przeciwko nam... -powiedział starym, i coraz cichszym głosem staruszek.
Addal wyrwał kilka roślinek, chwycił staruszka i posadził go na koniu. Siadł na nim, aby nie spadł. Podróż powrotna do Johna była bezpieczna - lecz staruszek z każdą sekundą umierał. Potrzebna była jak najszybsza pomoc. Dotarli. Addal wziął staruszka na ręce, i szybko go zaniósł do Johna. Jeszcze trochę i by zmarł. Położył go na łozu dla rannych.
-W samą porę go przyniosłeś - rzekł John. -Niewiele brakowało do jego śmierci.
-Gdzie Louis?
-Siedzi na dachu.
Addal wspinał się po Encie, którego to łaskotało. Tak jak mówił John, Louis siedział na dachu paląc tytoń jabłkowy, puszczając kółka. Raz mniejsze, raz większe.
-Louis! - zawołał radośnie Addal. -Na szczęście wyzdrowiałeś. Czemu siedzisz na dachu?
Louis nie usłyszał Addala, gdyż był zbyt skupiony na paleniu. Addal chwycił jego barku, a Louis jakby się ocknął. Z radością w oczach zobaczył Addala, którego po chwili przytulił.
-Gdzieś ty był? Co tu robisz? Myślałem że nie wrócisz!
-Powiedzmy, że miałem taką jakby misję.
Rozmawiali tak między sobą, do czasu, gdy poseł z Chramu do nich przybył. Obaj zeskoczyli z dachu, aby usłyszeć to, co miał do powiedzenia.
-Chram potrzebuje pomocy. Potrzebuje waszej pomocy. Musicie nam pomóc.
-Dobra, dobra - rzekli w tym samym czasie, jakby byli gotowi zemścić się na Justinach.
 
http://supremesquad.forumpolish.com
Shade
Rozdział 4
Właśnie zaczął się drugi dzień wyprawy Zaca. Szybko jakoś, nie? Czas to czas, nie zapanujemy nad każdą sekundą tego świata.
Zauważył swojego stryja, który leżał, a raczej spał przed wygaśniętym już dawno ogniskiem. Łagodny szum morza pomagał w myśleniu,
nawet wtedy, kiedy ktoś śpi. Podczas snu przemyślał wszystko, a dokładniej całą tę podróż, która być może okaże się niebezpieczna
a on sam po drodze zginie. Zaco spojrzał jeszcze raz na krótką tańczącą trawę, a dokoła niej wielkie dęby. Schylił się do stryja
i go obudził. Obudził się ze smutną miną, jakoby wiedział, co się szykuję w jego i byłego księca życiu.
- Co się dzieje? Czyżby ktoś nas napadł? Czy to może ja śpię za długo?
- Nie, stryju, nie będziesz na mnie zły...?
- A dlaczego mam być na ciebie zły, co?
- Nie ważne. Chciałem ci tylko powiedzieć, że wyruszam sam w tą podróż. Bez ciebie - powiedział to tak, jakby był gotowy wziąć wszystko w swoje łagodne i czyste ręce. Stryj był tą wiadomością jeszcze bardziej przygnębiony. - Nie bierz tego do siebie, proszę. Ta podróż jest przeznaczona dla mnie, nie dla ciebie. Twoje stare kości okazały by się naszym wrogiem w poszukiwaniu Louisa.
I odszedł. Nim przekroczył pierwsze drzewo spojrzał jeszcze raz na swego starego i czcigodnego stryja, który leżał na plecach i płakał, mocno płakał. Błękitne łzy spadały na przyjemny w dotyku przybrzeżny piasek. Serce mu się kroiło, a Zaco zniknął już z zasięgu widzenia staruszka. Nie był on już na brzegu, był nieopodal małego miasteczka.
Poseł w tym czasie przyprowadził Addala i Louisa pod północną bramę Chramu. Strażnicy patrzeli na nich z muru. Otworzyli po chwili wielką bramę.
Przy wejściu żołnierzy werbowali dzieci i mężczyzn. Nie zwracali uwagę na wiek, tylko na to, czy mogą walczyć. Poseł prowadził ich poprzez Stary Rynek. Znajdowała się tam na środku fontanna, a pośrodku tejże fontanny stał posąg pierwszego króla tego królestwa. Był mały, lecz odważniejszy niż nie jeden mężczyzna, był brodaty, lecz był łysy, był słaby, lecz zwinny. Ludzie z chęcią wysłuchiwali jego przemów.
Były one naprawdę ciekawę. Na szczęście mam zapisane jego ulubione powiedzonko: ,,choć jestem królem, czuję się jak zwykły mieszkaniec tego królestwa". Wielu chciało i nadal chcę być jak on. Nawet Louis chce nim być. Legendy i pieśnie powstawały po nim nawet wtedy, kiedy umarł śmiercią bohaterską. Umarł podczas bitwy. Zginął z rąk Belbelbiusza. Najsilniejszego i najstraszliwszego Justina, który chodził po świecie ludzi i entów, ssaków i ptaków, gadów i płazów.
Na szczęście jego historia znikła też podczas tej bitwy. Prochy jego byłego ciała latają cały czas po Ziemi. Tak przynajmniej twierdzą opowieści po ludziach z tamtego wieku. Czy można ufać tym opowieściom? Tego nie wiemy. No, oprócz mnie. Ludzie wyszli ze swoich drewnianych domów i zaczęli śpiewać smutną piosenkę. Śpiewali ją jednak tak cicho, że nikt w promieniu 5 metrów ledwo ją słyszał.
Była też duża jabłoń posadzona przez nomada powietrza, który ofiarował to drzewo w zamian za pomoc. Miała ona pomóc Chramowiczom podczas ich walk. Niedaleko Starego Rynku znajdowała się Stara Wieża. Jak by o niej można było zapomnieć? Przecież to kawał historii tego królestwa! Wtedy, kiedy Chramowicze wyruszali albo widziano armię wroga zmierzającego w stronę Chramu, to ktoś brał róg i zaczął w niego dmuchać. Informowano tak mieszkańców, że coś ważnego się dzieje.
- Chodźcie -powiedział poseł budząc z wrażenia Addala. -Wiem, że to fantastyczne miejsce, ale musimy się śpieszyć. Król was potrzebuje, czym prędzej, więc lepiej nie nadwyrężajcie jego cierpliwości i chodźcie! -dodał z gniewną miną.
Po chwili wyszli ze Starego Miasta i weszli do Dolnej Dzielnicy. Dlaczego Dolna Dzielnica? A no dlatego, że tutaj mieszkali rzemieślnicy, kupcy, i tak dalej. Są tu oczywiście rabusie, którzy okradają kogo popadnie. Mają zazwyczaj tępe krótkie noże. W końcu, po trzydziesto minutowej podróżny przez Stare Miasto i Dolną Dzielnicę znaleźli się przed wejściem do Bogatej Dzielnicy. A kto tutaj mieszkał? Na pewno już wiecie, ale dla tych, którzy nie wiedzą, powiem. Mieszkali tu żołnierze, adwokaci, sędziowie, no i posłowie.
Poseł, Addal i Louis szli po miękkiej wydeptanej drodze. Zaprowadził ich pod Dom Królewski, i zniknął. Szybko na jego miejsce przyszedł kapitan straży. Stanął przed nimi i rzekł:
- Król rozkazał, żeby każdy obcy zostawił swój oręż przed Domem Królewskim, inaczej nikt nie wejdzie - rzekł - Nic się przecież nie stanie, jeżeli go położycie na ziemi.
- Czy ja dobrze słyszę? Każesz Walecznemu Sercu zostawić swój oręż przed Domem Królewskim? Czy ty wiesz, ile on już przeciął wrogów? Addal być może odda swój miecz - lecz ja go nie oddam! Jeżeli król zechce ze mną rozmawiać, niech tu przyjdzie, a ja sobie usiądę i będę czekał aż przyjdzie on albo Addal. Rozumiesz?
- Ja tylko wykonuję swoje zadanie, nie mogę wpuścić nikogo, jeżeli ma oręż. W tym ciebie. Ale spytam się, czy mam cię wpuścić z orężem. Może zechce cię wpuścić do swojego Domu.
Kapitan straży przeszedł przez ogromne drzwi. Po chwili wyszedł.
- Król chce, żebyś do niego przyszedł; nawet z orężem. Idź, wyczekuje ciebie.
Dwóch strażników królewskich otworzyło drzwi. Tym razem Louis i Addal przez nie przeszli. Na końcu ujrzeli króla w sędziwym wieku.
- No, a kogóż my tu mamy? Waleczne Serce mimo swojego małego buntu tu przyszedł, i to nie sam! Przyszedł ze swoim kompanem, który mu dopomoże w każdej możliwej chwili. I tak się cieszę z waszej wizyty w moim królestwie. Przyszliście w odpowiednim akurat momencie!
- Tak? A czegóż to chcę przyjaciel mego ojca? Czyżbyś chciał, żebym ci pomógł w wojnie?
- No patrzcie, jaki mądry! Ciężkie to czasy dla naszej cywilizacji, każdy potrzebuje pomocy, w tym tak potężne królestwa jak Chram, nieprawdaż przyjacielu miecza? Otóż jak wiesz nasi wrogowie chcą nas zaatakować. Idą ze wschodu, więc przypuszczamy, że zaatakują wschodnią bramę. Ale inne też mogą być zaatakowane. Potrzebujemy twojej pomocy, i twojego kompana!
- Och, tak, dobrze. Prosisz dwóch walecznych wojowników, żeby pomogli ci odeprzeć atak? Czy ty myślisz? Dwójka ludzi zbyt wiele nie zrobi przecież.
- Przecież wiesz, że sprzyda się każda pomoc. W szczególności na trzydziestu tysięcy zbrojnych.
- A ilu tobie udało się zebrać...?
- dwadzieścia pięć tysięcy.
- Dobre i to, lecz to oni mają większe szansę na wygranie tego szturmu. Czy ty wiesz ile nienawiści do ludzi umie nosić w sobie jeden taki Justin? Dużo. Pomyśl, ile umie nosić w sobie cała armia. Ja pójdę się przygotować do wojny, a ty spróbuj zebrać jak największą ilość ludzi. Do zobaczenia na polu bitwy, Charanie.
Louis wyszedł troszkę poddenerwowany z Domu Królewskiego. Podszedł do niego pewien stary człowiek. Upadł po chwili, i szybko chwycił nogę Louisa, żeby stanąć na swoje stare nogi.
- Czy to ty jesteś Louis? - rzekł kaszląc. - Pewna kobieta chciała, żebym ci dał ten oto list - dodał, a po chwili odszedł.
Louis otworzył kopertę. Było coś tam narysowane, i coś napisane w niezrozumiałym języku.
 
http://supremesquad.forumpolish.com
Shade
Rozdział 5
Słońce wschodziło. Niebo nie było już niebieskie, tylko czerwono-pomarańczowe. Chmury powoli nikły, rozpraszały się, żeby wędrować tam, gdzie będą chciały, są zupełnie wolne od rozkazów. Zaco siedział pod silnym, a zarazem starym dębem. Gwiżdżał sobie pod nosem. Nagle jego wzrok powędrował na wschód. Zobaczył piękną dziewczynę; miała na sobie białą suknię, rozpuszczone czarne włosy, lecz Zaca zdziwiły dwie rzeczy: unosiła się lekko nad ziemią i miała biało-niebieską karnację skóry. ,,To na pewno Leśny Duch. Stryj wiele mi o nich opowiadał. Muszę być ostrożny" pomyślał, a tajemnicza istota zaczęła wędrować ku północy. Zaco zaczął iść żwawo, ale powoli, by widzieć, gdzie idzie. Był niedaleko niej. Doszli na ostry klif. Tajemnicza istota zeskoczyła. Zaco skoczył za nią. Czuł tylko chłodny, wiosenny wiatr, który dmuchał w jego twarz. Jego hełm wypadł. Odsłonił jego głowę. Było można zobaczyć jego kasztanowe włosy. Upadł, ale nic nie poczuł. Szedł za nią, jakby zaczarowany jej urokiem. Znowu ją zauważył. Szedł tym razem szybciej. Doszli do dużej leśnej rzeczki. Chwyciła jego rękę i oboje weszli powoli do rzeki. Zaco obudził się. W jego ręce był złoty łańcuszek, który pasował na jego zgrabną szyję. Usłyszał głośny tupot kopyt. Wszedł na drzewo, by zobaczyć, kto idzie, Widział dwóch przyjaciół swego starego stryja, których konie kroczyły powoli przez leśną dróżkę. Zeskoczył z drzewa i przyglądał się łańcuszkowi. Schował go po chwili do kieszeni. Ruszył dalej - ale powoli. Po 10 milach i krótkiej drzemce jego nogi odmówiły szybkiemu tempu. Chwycił się za brzuch. Nigdy wcześniej nie był taki głodny. Los się do niego teraz uśmiechnął. Widział bowiem niestrzeżone ognisko. Smażyło się tam jelenie mięso. Upewnił się, czy kogoś tam nie bylo. Podszedł, wziął i zjadł. ,,Dziecinnie proste" pomyślał oblizując swoje palce. Spojrzał na niebo. Nie było już czerwono-pomarańczowe, ale z każdą sekundą ciemniejsze. Pojawiły się również gwiazdy. Piękne i ciche. Po chwili ruszył dalej. Po chwili znalazł niewielki drewniany domek. Z okna
 
http://supremesquad.forumpolish.com
Przejdź do forum:
Copyright © LF2 PC 2003-2018