Little Fighter Polish Center - Forum dyskusyjne: "Mali Wojownicy"
Facebook
Youtube
 Zobacz temat
Little Fighter Polish Center » Artykuły » Opowiadania
 Drukuj temat
"Mali Wojownicy"
Ananasik
Zacznę od tego, że do pisania zainspirowała mnie powieść Walsemora, którego darzę wielkim szacunkiem za twórczość, ale przejdźmy do opowiadania.


Rozdział I - Stary przyjaciel



Był wieczór. Selder z Jan, John oraz Jack wyprawili ucztę po niedawnym podboju sąsiedniej Arii. Siedzieli i popijali wino kiedy to do sali balowej wbiegł posłaniec.
-Królu najmilszy! Z południa nadchodzi armia. Próbowaliśmy ich zidentyfikować, ale nie jesteśmy w stanie. Wyglądają jak jakieś demony, lub coś podobnego. Z pewnością nie mają dobrych zamiarów, jest ich koło miliona - wydyszał.
Selder zerwał się z miejsca strącając ze stołu dzban.
-Milion?! - wykrzyknął - Przecież jesteśmy osłabieni po podboju Arii, nie mamy szans!
-Spokojnie królu - przerwał mu John - W jakiej odległości od zamku się znajdują?
-Około pięciu kilometrów - odparł posłaniec - Henry jest świetnym zwiadowcą - dodał z dumą.
Selder spoczął.
-Przyprowadź go. - rozkazał John
Posłaniec wybiegł z sali i po około pięciu minutach wrócił z wysokim brunetem, który na plecach zawieszony miał łuk oraz ubłocony kołczan. Uklęknął przed królewską parą.
-Wstań. - nakazała Jan.
Henry wstał.
-Opowiedz nam wszystko co wiesz o atakującej nas armii - rzekł Jack.
-Co tu opowiadać?! Trzeba szykować wojsko do obrony!
-Więcej szacunku! - wściekł się Selder
John uśmiechnął się do łucznika. Lubił pewnych siebie ludzi.
-Tak jest, przepraszam, ale za niecałe pół godziny najprawdopodobniej zjawi się tu milionowa wroga armia. - niepokoił się Henry.
-Szykować wojska! - krzyknął John, a w sali zrobiło się poruszenie, kilku ludzi wyszło z sali, zaczęły się rozmowy wystraszonych ucztujących gości.
-Nie ma innego wyjścia... - westchnął Selder.
Nagle do sali wkroczyła postać w czarnej zbroi i z potworną maską. Wszystcy ucichli.
-Kim jesteś?! - zakrzyknął Selder.
-Witaj przyjecielu. - odrzekła postać basowym głosem
-JULIAN?! - wykrzyknął Selder - Przecież ty... ty nie żyjesz!
-Niestety żyję. To, że zostawiłeś mnie na pastwę Berserków, których dziesięć lat później podbiłeś nie znaczy, że nie mogłem przeżyć. Zostawiłeś mnie, ale poradziłem sobie, przyjęli mnie do swojej armii i uczyłem się ich sztuk walk. Zapomniałem o przeszłości, ale nagle powróciłeś i wybiłeś wszystkich moich braci. Jestem ostatnim z Berserków. Pomszczę ich... - Julian wyciągnął zza pasa czarny nóż.
-Julian! Nie miałem pojęcia, że mogą kogoś przyjąć. Byłem pewny, że gdybym został obaj byśmy zginęli, twierdziłem, że tak jak Ariowie są skazą tej planety więc kazałem ich wymordować, wiesz, że zawsze chciałem doprowadzić do świetności Maglandu, podbijać narody, ale tylko te barbarzyńs... - w tym momencie pierś Seldera przebił nóż Juliana.
Ludzie, którzy to widzieli zamarli, by po chwili wybuchnąć panicznym krzykiem i szukać najbliższej drogi ucieczki. Henry napiął łuk i wystrzelił ku Julianowi strzałę, lecz dawny przyjaciel Seldera złapał ją i zgnótł w ręce. John rzucał czary ochronne lecz widocznie zbyt słabe dla przybranego Berserka, ponieważ chwilę później powalił Johna na ziemię fioletową kulą energii w kształcie czaszki. Jack próbował wydostać Jan z tego chaosu, jednak ta nie dawała się odciągnąć od ciała męża, które topiło się w krwi i łzach żony. Henrego Julian zwalił z nóg używając wielkiej energetycznej kuli. Chwilę później czyjaś głowa wybiła okno. Julian miał już przy sobie około dziesięciu wojowników o wyglądzie jak demony, mieli czerwone ślepia, tak jak Julian byli w czarnych zbrojach i mieli maski. Jack rzucił się przez okno co oznaczało pewną śmierć - upadek z około stu metrów nad ziemią. Po jakimś czasie w sali został tylko Julian, jego pomocnicy, zmarli oraz nieprzytomni czy ranni.
-Zająć się nimi. - rozkazał Julian, a jego żołnierze wyciągneli zza pasa zakrzywione noże o czarnych rękojeściach - Tą trójkę - dodał wskazując na Henrego, Johna i Jan - macie zostawić, zajmę się nimi osobiście. Żołnierze odpowiedzieli potwierdzającym rykiem pełnym żądzy mordu.
Edytowane przez Ananasik dnia 17-12-2014 21:04:27
 
Ananasik
Rozdział II - Uwięzieni



Henry wstał wyczerpany. Gdzie się znajdował? Nic nie widział, było ciemno. Czy jest tu sam?
-Hej! Jest tu ktoś? - krzyknął.
Nikt nie odpowiedział.
"No świetnie, zostałem sam w ciemnej jaskini bez światła i jedzenia" - pomyślał sarkastycznie.
Lecz gdy wytężył śłuch usłyszał cichy szloch.
-Odezwij się! Kim jesteś? Wiem, że tu jesteś. - wołał Henry zastanawiając się czy nie ma omamów. Zaczął iść w stronę, z której dochodził szloch. W ciemności wiele razy potykał się o skały czy tym podobne. Wreszcie dotarł do miejsca skąd dochodziły dźwięki.
-Proszę, powiedz mi kim jesteś, błagam, nie chcę umrzeć samotnie - rzekł Henry.
Nagle coś tknęło ręki Henrego. Nie wystraszył się, był gotowy na wszystko.
-Kim jesteś? - ponowił pytanie.
-A kim jesteś ty? - szlochał damski głos.
-Jestem Henry, poddany króla Seldera - pochylił głowę - pokój jego duszy... - przerwał.
Szloch zmienił się w paniczny krzyk smutku.
-Więc to prawda - wściekał się głos - To niemożliweeee!!!
-Pani... Pani jest królową Jan, tak? - wychrypiał zdumiony Henry.
-Jestem?! - krzyczał głos - Jestem nikim! - krzyczała - Po co mam żyć bez męża, a jedynie z jakimś przygłupim poddanym?! Powiedz mi... Jak tam cie zwą? - wściekała się.
-Henry - odparł - Dla zemsty, tak jak ja - kontynuował - moi bliscy zginęli gdy byłem jeszcze dzieckim, zamordowali ich podczas wojny. - opowiadał - Żyję tylko dlatego, aby wybijać takich morderców, aby nie było więcej sierot, jak ja, ja rozumiem ich ból.
-Tak, domyślam się jak straszne to musi być, ale mordując stajesz się taki sam jak oni - uspokajała się królowa.
-Nie - szybko odrzekł Henry - Ja, mam cel.
-Oni mogą mieć ten sam cel - Jan była już prawie całkiem spokojna.
-Ale... - zmieszał się Henry
Przez chwilę nikt nic nie mówił.
-Czy to prawda, że w młodości uczyła się pani sztuk magii? - zaciekawił się Henry.
-Jesteśmy w takiej samej sytuacji, mów Jan, nie mam nad tobą żadnej władzy, bardziej w drugą stronę. - mówiła - Tak, to prawda.
-Byłaby pani w stanie wyczarować choć odrobinę światła - zapytał.
-Pani nie byłaby w stanie, Jan raczej tak.
-Dobrze, Jan. Postaraj się, ze światłem mamy szansę przeżyć.
Po chwili światło z kuli Jan uświadomiło im iż znajdują się w jaskini. Henry był cały umazany w błocie, jego brązowe szaty przybrały szary, miejscami czarny kolor. Błękitna szata Jan była nieskazitelnie czysta, jedynie jej włosy były rozczochrane. Henry nie rozumiał jak dała radę utrzymać swój wygląd prawie bez zmian.
-Da nam szansę przeżyć... Po co to? - westchnęła
Henry nie odpowiedział. Patrzył ślepo w jeden punkt. Nie byli sami.
-Odpowiesz mi?! - krzyknęła
-Nie jesteśmy tu sami, spójrz. - powiedział.
-John! - zdumiała się Jan.
-Jesteś pewna?
-Zupełnie.
-Chodź, może jeszcze da się go odratować.
Podbiegli do niego. Był cały we krwi, miał rozciętą całą twarz. Jan od razu zajęła się tamowaniem krwotoku, a Henry próbował ocucić przyjaciela Jan. John oddychał, krwotok ustał, ale i tak stracił już bardzo dużo krwi. Przez kolejne dwa dni doprowadzali Johna do przytomności. Henry planował już jak wydostać się z ich więzienia.
 
Fear
Mi się podoba, powiedział bym że jest wyśmienita!
 
Walsemore
Hmm, szczerze mówiąc tym wstępem połechtałeś moją próżność xD. Tak się zastanawiałem, czy nie zaznam tu jakiegoś powiedzmy naśladownictwa... no i tak mi się wydaje, że ten opis w lochach trochę był inspirowany opisem w jaskini z mojego pierwszego rozdziału :>

Pozwolę sobie skomentować to opowiadanie z technicznego punktu widzenia... Szczerze mówiąc odnoszę wrażenie, że za dużo miejsca poświęciłeś dialogom, a za mało opisom. Także w pewnym miejscu wykazałeś niekonsekwencję w używaniu czasów. Za to ganiają poloniści... ale to faktycznie źle wygląda.

Ogólnie jednak jest w tym potencjał, który mam nadzieję, rozwiniesz w dalszych częściach :>
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
 
http://www.lf2.pl
Fear
Chyba też coś zaczne pisac :P
 
Ananasik
Z jaskinią to prawda i postaram się w następnych częściach wprowadzić zmiany.
 
Ananasik
Rozdział III - Światło słońca



Po kilku dniach John wrócił do zdrowia, magia Jan doprowadziła go niemal do zwykłego stanu zdrowia. Henry przez ten czas szukał wyjścia z lochów, znalazł jedynie jedno podejrzane miejsce, w którym skała była dziwnie obsunięta, domyślał się, że to może być jedna z dróg ucieczki.
-Ee... Jan, czy myślisz, że John jest już w stanie pomóc mi w szukaniu wyjścia? - zagadnął Henry.
-Można spróbować - odrzekła przegryzając jakieś warzywo, które za pomocą magii, codziennie materializowała, dzięki temu nie umarli jeszcze z głodu.
Henry podszedł do Johna i pomógł mu wstać
-Tak wiem, mam ci pomóc znaleźć stąd wyjście - mruczał John.
-To za mną - rzucił Henry.
Przeszli na skraj jaskini gdzie znajdowała się obluzowana skała.
-Chciałbym abyś pomógł mi ją jakoś stąd wyciągnąć całkowicie - mówił łucznik - ale tak aby nikogo nie hmmm... uszkodzić - uciął.
Lecz John już go nie słuchał i mamrotał jakieś zaklęcia machając rękoma na prawo i lewo. Henry już miał mu przerwać w obawie, że olbrzymi kamień zawali się na niego czy maga, kiedy kamień zamienił się w stertę piachu i powoli zaczął zsypywać się na podłoże tworząc swego rodzaju pagórek. Sala, w której się znajdowali nagle rozbłysła dziennym światłem. Jan podbiegła widząc wszystko co się wydarzyło.
-Eee... - nie dowierzał Henry, że Johnowi przyszło to z taką łatwością.
John, a za nim Jan szli już ku otworowi powstałemu dzięki jego czarom.
-A ty? Nie idziesz? - zakrzyknęła Jan w pół drogi oświetlona słonecznym światłem.
-Już idę, tak, tak... - odparł ciągle zdziwiony Henry, po czym pobiegł za nimi. Po chwili znaleźli się na polanie ze wszystkich stron otoczonej lasem.
-Nie wydaje wam się, że ten... jak mu tam... Julian, coś jeszcze musiał dla nas przygotować? - zastanawiała się Jan
-Co masz na myśli? - zapytał John
-Że nie pozwoliłby nam tak łatwo wydostać się z niewoli. - odparła
-Masz rację - odrzekł mag podejrzliwym głosem.
Nagle wśród drzew coś zaszeleściło. Henry błyskawicznie napiął cięciwę i nałożył strzałę.
-Co to było? - zapytała głośno Jan.
-Cicho... - warknął Henry.
Łucznik o orlim wzroku zdołał dostrzec za drzewami kilkunastu żołnierzy Juliana, co było niemożliwe dla Jan i Johna, którzy nigdy nie trenowali wzroku.
-Słuchajcie, za drzewami na północnym wschodzie znajdują się żołnierze Juliana - przerwał ciszę Henry. - Obserwują nas. - wyszeptał.
Jednak wojownicy Juliana musieli dostrzec, że zostali zauważeni gdyż wybiegli z nożami w rękach. Henry posłał ku nim kilka strzał, a Jan z Johnem mamrotali jakieś zaklęcia ochronne. Wrogowie ich wyciągli noże zza pasów i rzucali nimi w łucznika, maga i Jan, lecz zeklęcia skutecznie odbijały wszystkie ich ataki. John zaczął posyłać ku wrogom magiczne kule, a od czasu do czasu energetyczne dyski. Jeden z wojowników wyróżniał się spośród innych swoją posturą. Przeszedł on wolnym krokiem, bezproblemowo przez aurę Jan i Johna.
-Niech wygra, z was który ze mną sam, a my poddać się poddamy - mówił dziwnie.
Zapanowała nagła cisza przerywana jedynie posapywaniem zamaskowanych żołnierzy. Henry wyszedł mu na przeciwko.
-Ja będę walczył.
John i Jan zamarli, a pozostałych ośmiu wojowników krzyczało nieprzerwanie imię przywódcy.
-Justin! Justin! Justin!
Rozpoczęła się walka Henry strzelał przeciwnikowi między oczy lecz ten wykonywał zwinne uniki. Gdy Justin podszedł wystarczająco blisko zaczął wypuszczać krótkodystansowe kule, które Henry zatrzymywał swoimi strzałami. Zdenerwowany słabym efektem walki Henry próbował twafić przeciwnika deszczem strzał. To mu się udało. Justin został trafiony w nogę. Henry korzestając z okazji uderzył w ziemię wywołując małe trzęsienie ziemi co powaliło przeciwnika na ziemię. Już miał wbić mu strzałę w plecy kiedy usłyszał krzyk Jan.
-Henry! - wołała - chodź szybko do nas! Zostaw go!
Henry instynktownie obrucił się i zauważył zmierzającego ku nim z lasu Juliana. Podbiegł do Jan, złapał ją za rękę, a chwilę później znaleźli się w innym miejscu. Teleportowali się.
Edytowane przez Ananasik dnia 31-10-2014 18:50:18
 
Walsemore
Muszę powiedzieć, jestem mile zaskoczony, nie spodziewałem się takiego zakończenia tego rozdziału :>
Wydaje się nastąpiła pewna zmiana w stylu pisania, jednakże nadal uważam, że za mało uwagi poświęcasz opisom. Bo i za mało. Choćby w chwili, kiedy wychodzą na powierzchnię, powinieneś więcej uwagi poświęcić temu, co zobaczyli, co poczuli.. wczuj się w nich :) i nie zbywaj tematu stwierdzeniem, że "wyszli na polanę".

Czekam na dalsze części :D

[spoiler]
A co do Powrotu - w pierwotnej jego wersji wytłumaczyłem, w jaki sposób Henry, Firen i John przeżyli w jaskini, jednakże sposób tego wytłumaczenia był dość dziecinny... a w wersji poprawionej zapomniałem o tym wspomnieć :P. Za jakiś czas zamierzam odświeżyć drugi rozdział, to wtedy koniecznie o tym wspomnę!
[/spoiler]
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
 
http://www.lf2.pl
Ananasik
Rozdział IV - W przepychu



Louis obudził się w swoim miękkim łożu, przeciągnął się, wstał, założył zbroję i poszedł do jadalni. Nasycił się, po czym przeszedł do sali tronowej. Zasiadł na złotym tronie i nakazał strażom przywołać zwiadowce.
-Nie zaatakowali? - zapytał król Niniwy.
-Nie panie, ale do zamku nie mam pojęcia jak wdarło się trzech intruzów.
-Przyprowadź ich.
Do perfekcyjnie czystej sali weszli ubrudzeni po pobycie w jaskini Jan, John i Henry. Louis przyzwyczajony do przepychu był zaskoczony ich wyglądem.
-Kim jesteście i jak się tu znaleźliście?
Bohaterowie byli zaskoczeni znajomością ich języka.
-Jestem dawną panią Maglandu, to jeden z moich doradców, John - mówiła wskazując na Johna. - A to jest... hmmm nasz przyjaciel, nazywa się Henry.
Louisowi dosłownie opadła szczęka.
-Przecież wy nie żyjecie od dwóch miesięcy! - wykrzyknął
Jan opowiedziała mu ich historię o pobycie w jaskini, ale sama nie dowierzała, że spędzili tam aż dwa miesiące.
-Co działo się przez ten czas? - zapytał Henry
Louis westchnął.
-Moja Niniwa to jedyny kraj nie podbity przez Juliana, podbił wszystkich w zaledwie dwa miesiące.
Mag, łucznik i czarodziejka nie chcieli w to wierzyć. John po chwili milczenia przerwał ciszę.
-Czyli obroniliście swój kraj?
-Nawet nas nie zaatakowali, ale myślę, że to może nastąpić lada moment.
John uśmiechnął się.
-To znaczy, że nie jest pewny zwycięstwa, musi mieć osłabioną armię.
-Nawet jeśli nie jest ich zbyt wielu to są świetnymi wojownikami. - smucił się Louis.
-Ale z pomocą regenatów ze wschodu... Ich chyba nie wybił? - wtrącił się Henry
-Ich nie da się wybić - zaśmiał się John - żyją w małych grupkach i są ich tysiące
-Moglibyśmy spróbować zjednoczyć się z nimi i wybić osłabioną armię Juliana - zastanawiał się Louis
Nagle w sali rozległo się chrapanie. Jan usnęła, w końcu teleportacja musiała ją kosztować wiele sił.
-Wiesz co Louis, my także chętnie byśmy się zdrzemnęli. - ziewnął Henry
-Oczywiście. - Louis nawet ucieszył się tym, że przeszli na ty - Agramnon! - zawołał sługę, który zjawił się niemalże od razu - zaprowadź ich do łaźni, a później znajdź im jak najlepsze sypialnie - rozkazał
Henry obudził Jan, po czym przeszli do łaźni gdzie obmyli się z piachu i brudów. Dostali wspaniałe szaty, w które szybko się przebrali. Droga do ich sypialni z łaźni nie była długa, szli przez wyłożony ceramicznymi płytkami korytarz z wieloma obrazami. Każdy z nich miał oddzielny pokój, lecz pokoje były identyczne. Nie zwracając uwagi na piękno obrazów i urządzenie pokoju każdy z bohaterów rzucił się na łóżko. Cała trójka usnęła błyskawicznie.
Edytowane przez Ananasik dnia 17-12-2014 21:06:13
 
Walsemore
No no, jest coraz lepiej :> czekam na następne części, ale tak jak mówię, postaraj się pisać szerzej :)
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
 
http://www.lf2.pl
Ananasik
Rozdział V - Opowieść


Następnego dnia Louis oprowadził ich po swoim zamku. Po drodze rozprawiali o sposobach walki z Julianem. Na dłużej zatrzymali się pod pomnikiem Firzena. John był nim bardzo zaciekawiony. Henry spostrzegł kręcących się w sali mnichów.
-Kim są? - zapytał
-To Sorcererowie, wierzą, że Firzen nie jest tylko człowiekiem, a synem boga Hasir. Za znaki uznają to, że po przyrzeczeniu dostają moce ognia i lodu, ale nie umieją z nich użytecznie korzystać. Było kiedyś jednak dwóch braci. Codziennie przychodzili i składali pod pomnikiem ofiarę, po pewnym czasie bez ślubów udało im się zawładnąć mocami żywiołów i używać świetnie tych mocy w walce. Młodszy o imieniu Freeze zawładnął lodem, a starszy Firen został władcą ognia.
John i Henry byli bardzo zainteresowani opowiadaniem Louisa w przeciwieństwie do Jan, która zapoznawała się z jednym z mnichów.
-Gdzie są teraz? Ci bracia. No i Firzen? - zapytał Henry
-Tydzień po odkryciu swoich mocy odjechali nie zostawiając żadnej informacji. Przyjaźniłem się z nimi, ale zawiedli mnie, nic po sobie nie zostawili. - odrzekł Louis
-A Firzen? - wtrącił się John
-Zanim się narodziłem słuch o nim zaginął. Jedni twierdzą, że zmarł, inni że jest pustelnikiem czy jakoś tak. - mówił król Niniwy.
-Powinniśmy ich odnaleźć. - stwierdził John
-Mogli by nam pomóc w walce z Julianem. - dodał Henry
Louis westchnął zniesmaczony po czym twierdząco pokiwał głową.
-Ruszajmy jak najszybciej, Julian może spróbować nas wyprzedzić - Jan oderwała się najwidoczniej od rozmowy z mnichem.
Następnego dnia Henry, John i Jan byli gotowi do drogi. Z samego rana gdy jedli posiłek podszedł do nich Louis wraz z Agramnonem i trzema Sorcererami.
-Pójdę z wami. - oznajmił
Bohaterowie przyjęli to z aprobatą.
-Agramnonie, sprawój na czas mojej nieobecności rządy sprawiedliwie. - nakazał Louis.
-Tak jest panie - odparł pokornie
Do wyjścia z zamku prowadziło wiele korytarzy obłożonych już nie ceramiką, a marmurem. Przy bramie stało dziesięciu zbrojnych, którzy na skinięcie Louisa ruszyli niemal od razu do korb otwierających bramę. Po wyjściu z zamku bohaterowie mogli cieszyć się wonią lawendy i pięknem wiosennej polany.
-Gdzie powinniśmy rozpocząć poszukiwania? - zapytał John
Louis wzruszył ramionami i ruszył przed siebie. Łucznik, mag, czarodziejka i trzech mnichów ruszyło za nim. Po około kwadransie drogi dotarli na granicę polany z lasem. Tutaj Louis się zatrzymał.
-Przypuszczam, że są gdzieś tutaj, w tym lesie. Jednak nie łudźcie się, to nie będzie łatwe zadanie, las ma około stu hektarów powierzchni. - mówił Louis. - Jednak proponuje dzisiaj zaplanować poszukiwania, a dopiero jutro wcielić plany w życie.
-Jak wolisz. - odrzekł krótko John
Na mapie całego lasu rozplanowywali gdzie kto rozpocznie poszukiwania, aż do zmroku. Pierwszy wartę objął Henry, później John, dalej Louis, a na koniec kolejno Sorcererowie. Ta noc była spokojna.
Edytowane przez Ananasik dnia 17-12-2014 21:19:50
 
Walsemore
Nie zrozumiałem tekstu i pisałem długi komentarz na daremno ;d
Ogólnie jest poprawa, jednakże pewna rzecz razi w oczy

-Agramnonie, sprawój na czas mojej nieobecności rządy sprawiedliwie. - nakazał Louis czochrając swoje jasne włosy.
-Tak jest panie - odparł pokornie

Majestic as fuck. Rozumiem, że to dowcip, ale wg mnie za bardzo wyłamuje się z konwencji, w której piszesz.

Acha, a co mnie tak naprawdę poraziło w tym rozdziale. Najpierw od rzeczy najprostszej zacznę - powierzchnia lasu. Sto hektarów powierzchni... doprawdy? Ok, może Cię tłumaczyć nieumiejętność wyobrażenia sobie takich wielkości. Powiem tylko, że obecnie średnia wielkość gospodarstwa rolnego w USA to... 190 hektarów.
Las zatem powinien mieć jakieś 190 kilometrów kwadratowych, aby można było powiedzieć, że jest duży. Bierz pod uwagę, iż w czasach, o których piszesz (bo, jak mniemam, jest to fantastyczne "dawno temu";)... wróć, wobec tego trudno to umieszczać w jakichś ramach czasowych, ale można przyjąć, że konwencja fantastyczna jest pochodną epoki średniowiecza, kiedy puszcze pokrywały 3/4 powierzchni krajów, a lasek 100 hektarów... to lasek bardzo przetrzebiony cywilizacją :D

No ale mniejsza o taki szczegół, bo to w istocie rzeczy szczegół. Co najbardziej gryzie w oczy? Prędkość, z jaką Louis zabrał się do poszukiwań. Jak można zrozumieć z tekstu, Firen i Freeze zniknęli nagle w lesie, zawodząc go. Louis był władcą potężnego kraju, zatem chciałby chyba ich odszukać, a nie podjął ku temu przez tyle czasu żadnych starań... a teraz nagle rzuca wszystko w p*zdu i idzie na poszukiwania?

Widzę, że masz pomysł, pomysły i to wcale niezłe. Niestety, brak Ci umiejętności ich przelania w słowa, ale to kwestia wyćwiczenia :) szkoda jedynie, że przyjąłeś tę konwencję złego Juliana, lecz cóż... powodzenia :>

A... i jak zaczynałem czytać pierwszą część to miałem pewne dziwne przeczucie... bo spośród czterech postaci tylko jedna nie występowała w Litte Fighterze i ot, zginęła kilka zdań dalej :D
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
x1
 
http://www.lf2.pl
Ananasik
To z Agramnonem zmienię a z tym obszarem to się zbyt długo nie zastanawiałem i głupotę palnąłem. A co do Louisa to mniej więcej chodzi o to, że on sam z siebie nie chciał nigdy ich odnaleźć, ale przemyślał to i wywniąskował, że mogą być dla nich okoliczności łagodzące, a poza tym chciał pomóc pozostałym bohaterom.
Ps.: Chyba lepiej by było jakbyś wskazówki na gg pisał, bo są mocno przydatne, ale robi się spam w temacie ;d
 
Walsemore
Jaki tam znowu spam, to po prostu głosy milionów fanów z całego świata :D ewentualnie usunę swoje posty i będzie bardziej przejrzyście
Wiesz, tu chodzi o wnikanie w psychikę postaci. Staraj się wykazać związek przyczynowo-skutkowy między zachowaniami bohaterów. Odpowiedziałeś mi na to pytanie w dodatkowym poście, a ta odpowiedź powinna być jasno postawiona już w rozdziale :)
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
x1
 
http://www.lf2.pl
Kuba4ful aka Senpai
To opowiadanie bardziej mi się podoba niż Powrót Walsemora, ale i tak najlepszy jest Dobry Julian.
 
Ananasik
Rozdział VI - Zniszczenie


Następnego ranka bohaterów obudziło słońce prześwitujące między konarami drzew. Wstali ze świadomością, jak cieżki będzie dzisiejszy dzień. Podzielili się na cztery grupy. Jan i Henry mieli zbadać zachód, John z Louisem wschód, dwóch mnichów zajęło się północą, a jeden miał samotnie zająć się południem. Każdy otrzymał róg, którym mógł zawiadomić współtowarzyszy. Jan i Henry szukali jakiegokolwiek śladu lecz znaleźli jedynie olbrzymie drzewo wyróżniające się spośród innych. Louis i John oraz Sorcererowie badający północ nie znaleźli nic szczególnego. Samotnie szukający mnich został zaatakowany, nie zdążył nawet zatrąbić w róg, ponieważ został ogłuszony, bezwładnie padł na ziemię nie widząc twarzy napastnika. Pierwsi na miejsce, w którym mieli się spotkać przybyli Louis i Henry, zaraz po nich przyszli dwaj Sorcererowie, a na końcu zjawili się Jan i Henry. Gdy po zachodzie słońca samotnego poszukiwacza nadal nie było bohaterowie zaczęli się denerwować. Postanowili przeszukać południowy obszar lasu. Tym razem nie rozdzielali się, ponieważ w nocą w lesie, a zwłaszcza tak wielkim łatwo było się zagubić. Las wyglądał we wszystkich miejscach prawie identycznie. Światło magicznej kuli Jan oświetlało drogę dzięki czemu bohaterowie poruszali się sprawnie jak za dnia. Przeszli około dwóch kilometrów drogi kiedy John o coś się potknął.
-Jan, poświeć tutaj - powiedział
Jan podała Johnowi kulę a on zauważył pod sobą rózgę, taką jak te, którymi mieli zwyczaj podpierać się Sorcererowie. Niektórzy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
-Musi być niedaleko. - stwierdził Louis - szukajcie innych śladów.
Nagle bohaterów uderzyła woń dymu, coś się paliło. Pobiegli w kierunku, z którego dobiegał zapach. Wielkie było ich zdumienie gdy zobaczyli mężczyznę, który rzucał w powieszonego na drzewie mnicha kulami ognia, wypalającymi dziury w jego ciele.
-Firen! Ty szmato! - zakrzyknął Louis po czym zaczął biec do władcy ognia. Złapał go za nogi i zaczął nim obracać wokół siebie. Firen próbował coś niezrozumiale powiedzieć.
-Louis! Zostaw go! - krzyknął znany tylko Firenowi i Louisowi głos
-Freeze... -warknął Louis nienawistnie po czym puścił Firena prosto na pana lodu, tak, że ciężar pierwszego z nich obezwładnił drugiego. Pozostali bohaterowie otoczyli braci, Louis już chciał ich wykończyć, ale w porę zatrzymał go John.
-Jan, sprawdź czy tamten mnich żyje! - nakazał mag
Jan podbiegła do wiszącego na drzewie Sorcerera, sprawdziła mu puls, po czym pokiwała przecząco głową.
-Macie coś na swoją obronę? - warknął Henry
-Ta... Ta... Tak - jąkał się Freeze
-Tak - przerwał mu znacząco Firen - Odkąd wynieśliśmy się z zamku na rozkaz Firzena, chroniliśmy zamek Niniwy przed niebezpieczeństwami kryjącymi się w lesie, zabijaliśmy bandytów, potwory czy jakieś groźnie zwierzęta. Od roku szukamy przywódcy tych bandytów, a chodziły słuchy, że świetnie się on kamufluje, pomyślałem, że próbował przebrać się za mnicha. Przepraszamy, nie wiedzieliśmy... - zakończył wywód
Mnichowie zaczęli coś szeptać do ucha Louisowi.
-To wszystko by tłumaczyło - powiedział Henry, któremu śmieć towarzyszy - Możecie nam to zadośćuczynić. Zapewne słyszeliście o Julianie, chcemy obalić jego rządy, pomożecie nam?
Freeze zaczął coś mówić do ucha Firenowi.
-Tak, pomożemy wam. - odpowiedzieli jak jednym głosem bracia.
Tej nocy nikt nie spał, z rana bohaterowie wyruszyli w drogę powrotną do zamku.
-Mówiliście, że opuściliście zamek na rozkaz Firzena. - zaczął rozmowę Louis - O co wam chodziło?
-Wiesz jak otrzymaliśmy nasze moce? - odpowiedział pytaniem na pytanie Freeze
Louis pokiwał przecząco głową.
-No więc pewnej nocy siedzieliśmy z bratem w kaplicy i nagle posąg przemówił! - opowiadał Freeze - zaczął się powiększać i przybrał kolory. Obiecał, że nauczy nas swoich mocy pod warunkiem, że po zakończeniu lekcji udamy się na zawsze do lasu. Przystaliśmy na to.
Królowi Niniwy dosłownie opadła szczęka.
-To... To znaczy, że Firzen cały ten czas ukrywał się w zamku?! - nie dowierzał
-Tak. - odrzekł krótko - A po za tym to nie prawda, że jest półbobiem, jest, jak mawiał "tylko świetnym magiem i alchemikiem". Zakazał nam o wszystkim tym wspominać.
Gdy wyszli z lasu ujrzeli nareszcie światło dzienne w pełni. Chwilę później ich oczom ukazał się straszny widok. Zamek wybuchł, a wokół niego widniały kryształy lodu czy słupy ognia.
-Zakazał wam o tym komukolwiek mówić i wracać z lasu, tak? - wychrypiał Louis nie odrywając wzroku od zniszczonego doszczętnie zamku.
-No tak... - westchnął ciężko Freeze
Edytowane przez Ananasik dnia 18-12-2014 21:10:48
x1
 
Walsemore
Hmm, tak tak... jest coraz lepiej, ale!
W początkowej części, kiedy wymieniałeś, kto co robił w czasie poszukiwań, na Twoim miejscu napisałbym to w ten sposób, że podałbym to jako rozkaz Louisa - lepiej wówczas wyglądają takie fragmenty.
Szczerze mówiąc mnie tu gryzie w oczy wizerunek Firena i Freeze'a. Są oni jakimiś cwaniakami, a następnie jak ostatnie cioty poddają się Louisowi i idą za nim. No chyba, że w dalszych częściach będzie miała miejsce jakaś niespodzianka :>
Właśnie, jeśli kogoś otaczasz nimbem tajemniczości (jak np tutaj), to nie niszcz doszczętnie tego nimbu w następnym zdaniu ;s
Czekam na dalsze części, jest poprawa xD
Freeze bez miecza jest jak Freeze z mieczem, tylko że bez miecza.
 
http://www.lf2.pl
Kuba4ful aka Senpai
Zakończenie mnie dobiło xD
 
Kuba4ful aka Senpai
Sora, za double post, ale kiedy mniej więcej będzie następny rozdział?
 
Ananasik
Nie mam pojęcia, ostatnio nie mam wcale weny i mam masę nauki więc trochę z tym zejdzie.
 
Przejdź do forum:
Copyright © LF2 PC 2003-2018