Little Fighter Polish Center - Forum dyskusyjne: Blask Ciemności. Rozdział I - Naznaczeni, Część 2 - Świt
Facebook
Youtube
 Zobacz temat
Little Fighter Polish Center » Artykuły » Opowiadania » Blask Ciemności
 Drukuj temat
Blask Ciemności. Rozdział I - Naznaczeni, Część 2 - Świt
bleeq
Deep? Był naszym najlepszym wojem. Musiałem go jednak
wydalić z armii za nieprzestrzeganie kodeksu. Szczerze
Do dzisiaj nie potrafię zapomnieć widoku zmiażdżonych ciał,
powyrywanych kończyn i wydłubanych oczu
Generał armii cesarstwa Glyvien o Deep”ie


Klinga zalśniła metalicznie w porannym blasku słońca, muskając szybko powietrze tuż przy spoconej i desperacko napiętej krtani. Błyskawicznie przeleciała dalej w prawo, zamigotała w młyńcu i znów spadła na mężczyznę z zawrotną prędkością, tym razem równo, z góry na dół. Grzmotnęła w ciemnoszare ostrze, powalając przeciwnika na ziemię, chwilę wahała się w powietrzu przygotowując atak, po czym zamarła w bezruchu oczekując, aż ten wstanie.
-Deep, prawie rozharatałeś mi szyję! Czy ty się dobrze czujesz!?
Francis wstał i otrzepał się z mokrej ziemi, ani myśląc dalej kontynuować walkę.
-Ɔwiczymy! Jej, mamy ćwiczyć, a nie usiłować się zabić! Od tygodnia to do ciebie nie dociera! Jesteś za tępy żeby to zrozumieć?
Deep zmrużył oczy, wbijając wzrok w towarzysza. Powoli oblizał wargi i mocniej chwycił rękojeść miecza.
Francis spojrzał ze złością na wojownika, jednak w jednej chwili go opuściła. Powoli bowiem docierała do niego straszna prawda, aby w końcu mógł z przerażeniem stwierdzić, że to już nie są ćwiczenia.
W jednej chwili Deep doskoczył do przodu, z mieczem uniesionym do ciosu. Atakowany w ostatniej chwili wyciągnął miecz i odbił cięcie. Było jednak wystarczająco mocne, żeby odrzuciło go na trzy kroki do tyłu i wytrąciło na chwilę z równowagi.
Francis już wiedział, że walczy o coś więcej niż honor, co przyprawiało go o mdłości.
Walczy o swoje życie.
Wojownik nie czekając kontynuował atak z kamienną, niczym niewzruszoną twarzą. Cięcia i pchnięcia świszczały na przemian koło walczących, co i rusz zahaczając o ich ubrania, włosy i płaszcze.
Kiedy Deep pchnął dexterem, Franc lekko wyminął miecz i z mieszaniną tryumfu oraz niepokoju spowodowanego dziwnym przeczuciem, że przeciwnik wprowadził właśnie do walki fintę, błyskawicznie przeszedł do tawersu z prawej strony, nabierając już zamachu w biodrach. Pomyślał jeszcze tylko o tym, że popełnia jakiś nieokreślony, kolosalny w skutkach błąd.
Istotnie, popełnił kolosalny w skutkach błąd.
Nim Francis zdążył do końca wykonać zamach, Deep zrobił wypad, niwecząc zamiary przeciwnika i zmuszając go do niezręcznej obrony. Ciął orchestrą z dołu w górę, odtrącając miecz i zamachnął się do sinistry od lewego barka. Ostrze przetoczyło się i w połowie na ledwie ułamek sekundy zamarło. Deep pchnął je do przodu: drugi w ostatniej chwili uskoczył i ciął ukośnie z dołu do góry. Wojownik wybił lekko swój miecz i cięcie ześliznęło się z rozpędu ponad głowę tnącego, mocno na bok, odsłaniając całe ciało. Wstrzymał miecz na ledwie ułamek sekundy i ciął idealną sinistrą skośnie przez twarz.
Zimna klinga wsunęła się w drżące oko, potem, sunąc dalej niczym piła, rozcięła nos w poprzek. Liznęła kość policzkową i miękko wniknęła w rozpalony policzek, tnąc go głęboko, z lekkością. Wyleciała ze świstem po drugiej stronie twarzy, szybko niczym drobny, barwny koliber. Krew zmieszana z resztkami rosy zalśniła karminową kaskadą w blasku bladego słońca, przywołując na myśl burzliwą erupcję wulkanu.
Przez chwilę w oku Francisa wszystko wyglądało jak nierealna bajka. Miecz oddalając się bez drgania, strzępek powieki, smętnie opadający na zieloną trawę, rubinowe kropki rozsiane po całej polance. A potem już tylko straszliwy, wrzeszczący ból, jakby zaraz miał rozsadzić mężczyznę na atomy.
Zwalił się z rykiem na ziemię, kuląc ciało blisko do siebie. Drżącymi dłońmi próbował bezskutecznie zatamować fontannę krwi, rozlewającą się ciemnym strumieniem w kałużę zmieszaną ze słonymi łzami.
-Idioto posranyy, jak mogłeś, jak!? Jak mogłeś rozwalić mi życie!? Zostanę kaleką, durniu, wykrwawię się, umrę, przepadnęęę!
Po lesie wiatr roznosił pełne bólu, nienawiści i śmierci słowa, wciskając je w każdy zakątek, każde drzewo, każdy cień, każde zwierzę, wypełniając je przerażeniem i niedowierzaniem, pomieszanym z przemożną chęcią zemsty za zadany ból.
Wiatr był wszędzie.
Wszędzie był ból.
Deep wciągnął delikatnie woń świeżej krwi i powoli zlizał posokę z końcówki ostrza, napawając się jej cierpkim, lekko słonawym smakiem. Miał gdzieś faceta, który teraz paprał się w brudnej mieszaninie błota, krwi i łez, jego los i życie. Gdzież tu błąd? Gnojek nic mu nie zrobi.
A jak. Dziś nie.
-Deep, błagam, ratuj mnie! Ratuj! Musisz!
On jednak jedynie przyglądał się lśniącej stali miecza, a wokół rozlegało się jedynie miarowe szlochanie i śpiew porannych ptaków. Nieskażona żadnym uszczerbkiem czy plamą, olśniewała dodatkowym pięknem- tym, na które zwraca uwagę tylko zwykły plebs. Oręż podwójnie doskonały.
Francis już nie łkał, nie rzucał się, tylko dyszał płytko, leżąc bokiem w rosnącej powoli kałuży. Szybko tracił siły, świat wydawał się coraz bardziej mroczny, ciemny. Pogrążał się w żałobie nad odchodzącą, biedną duszyczką. Franc dowiadywał się, jak to jest powoli umierać. Wolałby umrzeć w jednym momencie.
Jego wola nigdy się nie spełni.
-Sraj się - wyszeptał płytko.
Deep przyglądał się jeszcze chwilę pięknej stali, po czym szybkim ruchem przyłożył mężczyźnie miecz do gardła.
-Jak żałośnie dziś wyglądasz, przyjacielu. Aż żal patrzeć, jak pływasz we własnej krwi i, o zgrozo, szczynach. Jesteś zhańbiony w mych oczach na wieki. Tak, będę tak łaskaw, że nie rozpowiem tego światu, przemilczę sprawę. To będzie wielkie brzemię, lecz się nie ugnę. No co tak patrzysz? Nie jesteś mi wdzięczny?
-Mam cię w d...
Celny kopniak w brzuch zatrzymał dech w piersiach powalonego, który szarpnął się w suchym odruchu wymiotnym. W oku mężczyzny była już tylko ciemność, choć poranek rozświetlało jasne słońce.
-Jakiś ty niewdzięczny. Spójrz, darowałem ci życie. Ale zostawiam cię tutaj, bo już się nie przydasz. Nie przydasz się mi, nie przydasz się światu. Jesteś szmatą. Może ten durny las będzie łaskawy i da ci kolejne, marne życie. Lecz mnie już nigdy nie pokazuj się na oczy. Nawet martwy.
Wbijał w niego jeszcze przez chwilę surowe spojrzenie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł powolnym krokiem, chowając miecz za pas.
A las kładł się w smutku przed gasnącym człowiekiem, zaklinając na zło które zapleniło się nieproszone w Wiecznym Gaju. Las słuchał i teraz wołał rozpaczliwie o pomoc.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał Francis, był trzask gałęzi. A potem zarys postaci, unoszącej pięść w górę.
Szept.
-To już.
 
Przejdź do forum:
Copyright © LF2 PC 2003-2018